Mam sąsiadkę, która ma 35 lat i nigdy nie pracowała, bo nie może – ma dwoje dzieci. Ja też mam dwoje dzieci i pracuję, no ale mnie na to stać. A jej nie. Prześledźmy losy mojej sąsiadki.
Mieszka na przedmieściach, które jeszcze niedawno były wsią. W jej rodzinie kobiety zawsze zajmowały się dziećmi i domem, a mężczyźni zarabianiem. Wprawdzie czasy się zmieniły i w gazetach drukuje się wyliczenia, ile na braku aktywności zawodowej kobiet traci PKB, opieka społeczna czy system emerytalny, ale sąsiadki to nie dotyczy. Bo kto się zajmie dziećmi i domem? Babcia za słaba, a w domu musi być zrobione.
Załóżmy, że wzięłam sąsiadkę na rozmowę i przekonuję ją, by zaczęła pracować. Będę używać argumentów dotyczących bezpośrednio jej sytuacji materialnej, bo nie wzruszy się tym, że w europejskich statystykach zatrudnienia kobiet zajmujemy pozycję patologiczną. To będzie trudne, ale załóżmy, że ją przekonałam. Sąsiadka chce iść do pracy. I tu zaczynają się schody. Najpierw czekamy, aż młodsze dziecko dorośnie do przedszkola, bo żłobka w okolicy nie ma, a opiekunki chcą 10 – 15 zł za godzinę, więcej niż sąsiadka zarobi jako kasjerka w pobliskim dyskoncie. Załóżmy, że dziecko dorosło i sąsiadka nadal jest chętna do pracy. Załóżmy nawet, że zdarzył się cud i udało jej się zapisać dziecko do jednego jedynego przedszkola publicznego w okolicy. Teraz nadchodzi najlepsze – 650 zł. Tyle ma zapłacić za miesiąc. W call center, gdzie znalazła pracę, zarobi 9 zł netto zł za godzinę, a więc na przedszkole pójdzie jedna trzecia. Sąsiadka zostaje w domu. Kiedy robi kolację, gdzieś w tle słyszy telewizor i dyskusję o kolejnym programie aktywizacji zawodowej kobiet, nad którą pracuje albo chce pracować rząd. Taką sąsiadkę ma chyba każdy z nas.
A teraz o mnie. Zarabiam więcej niż proponuje call center, więc pracować mogę. Zapisałam dzieci do prywatnego przedszkola, płacę 800 zł. Nawet zastanawiałam się, czy nie podjąć straceńczej walki o umieszczenie dziecka w jednym jedynym publicznym przedszkolu w okolicy, ale po co? Różnica w cenie wynosi 250 zł, a przedszkole prywatne jest bliżej, ładniej położone i są tam mniejsze grupy. Zastanawiam się tylko, dla kogo są przedszkola publiczne, skoro nie dla mojej sąsiadki ani dla mnie. Może dla publiczności?