Najwięcej czasu w expose premier Donald Tusk poświęcił kwestii ubezpieczeń społecznych. Za to nie zająknął się nawet słowem o prawie pracy. Nie wróży to dobrze pracodawcom, którzy chcieliby, aby przepisy te były bardziej elastyczne. Na zmiany w kodeksie pracy będą musieli poczekać, choć mogłyby być one przydatne w okresie zagrożenia kryzysem gospodarczym.
Już od kilku lat partnerzy społeczni czekają na zapowiedziany przez rząd nowy projekt działu szóstego kodeksu pracy, czyli przepisów o czasie pracy. Dziś są one zmorą dla firm, które gubią się w gąszczu regulacji, np. o dobie pracowniczej czy godzinach nadliczbowych. Nic nie wskazuje jednak, aby szybko doczekali się propozycji w tej sprawie. W najbliższym czasie resort pracy będzie pewnie zajęty podwyższaniem wieku emerytalnego i składki rentowej czy ograniczaniem uprawnień do wcześniejszych emerytur. A obowiązujący od 1974 r. kodeks pracy nadal pozostanie nietknięty.
Zmagające się z kryzysem finansowym firmy nadal będą więc obowiązywały przepisy, które w wielu miejscach pasują raczej do minionej epoki, a nie nowoczesnej gospodarki wolnorynkowej XXI wieku. Ustawodawca jakby nie zauważył, że większość Polaków nie pracuje już na zmiany w zakładach pracy, tylko w usługach, gdzie liczy się elastyczność zatrudnienia.
Rząd mógłby to zmienić. Wystarczyłoby sięgnąć po odstawiony na półkę projekt nowego kodeksu pracy, nad którym komisja kodyfikacyjna pracowała kilka lat. Mało kto wierzy już, że przepisy te w całości wejdą w życie, ale może uda się wykorzystać część zaproponowanych w nim zmian. Choćby te dotyczące czasu pracy.