Trudno marzyć o wysokiej emeryturze, jeżeli krótko opłacało się składki do ZUS. Im szybciej zaakceptujemy tę prawdę, tym łatwiej będzie pogodzić się z podniesieniem wieku emerytalnego do 67. roku życia.
Ale niezbędna jest podstawowa rzecz – ludziom powyżej 60. trzeba dać szansę na pracę. Dziś ani pseudoochronne przepisy, ani program 50+ tego nie gwarantują.
Wydłużenie wieku emerytalnego można porównać z inną ważną decyzją, którą w 2008 roku podjął rząd – likwidacją części przywilejów emerytalnych. Dokonał rzeczy, która przez lata wydawała się niemożliwa. ZUS przyznał w 2010 r. 92 tys. nowych emerytur – o 150 tys. mniej niż rok wcześniej i 250 tys. mniej niż w 2008 r.
Musiała dokonać się też zmiana w mentalności Polaków. Część z nich zamiast biadolić nad odebranymi uprawnieniami, zaczęła zachowywać się racjonalnie. Pracuje. Podobnie zaczęli działać pracownicy, którzy wciąż mogą wcześniej zakończyć aktywność zawodową.
Tyle że nie można wydłużać wieku emerytalnego bez innej ważnej zmiany – zlikwidowania 4-letniego okresu ochronnego. Teoretycznie to przywilej dany starszym pracownikom. A tak naprawdę dyskryminacja. Firmy, bojąc się wejścia osób w wieku przedemerytalnym w okres ochronny, pozbywają się ich tuż przed tą datą. Inaczej założą sobie pętlę na szyję – zostaną z pracownikami, którym już na pracy nie zależy.
Naprawy wymaga również rządowy program 50+. To właśnie on miał zachęcać pracodawców do zatrudniania starszych osób, a te do dłuższej aktywności. Tyle że nie działa. A tym, którzy łączyli pobieranie emerytury z zatrudnieniem, każe się wybrać – albo praca, albo świadczenie. To schizofreniczna sytuacja – rząd nie daje jasnego sygnału, czego tak naprawdę oczekuje. I jakby zapomniał o prostej zasadzie – nie można zjeść ciastka i go mieć.