No i stało się. To, przed czym przestrzegaliśmy nieraz na łamach „DGP”, jest faktem. Rząd zmusił starsze osoby do odejścia z pracy. Ci emeryci, którzy łączyli pracę i emeryturę w efekcie rządowych postanowień przestali pracować i wybrali świadczenie. Efekt? Niższe wpływy do budżetu czy ZUS oraz zepchnięcie na margines tych, którzy chcieli być aktywni.

Rząd, zamiast zakazywać ludziom łączenia pracy i emerytury, powinien zająć się rzeczywistymi barierami, które powodują, że mamy najniższy wskaźnik aktywności starszych osób w UE – 4-letnim okresem ochronnym przed emeryturą czy wczesnym wiekiem emerytalnym.

Przypomnijmy, w czym rzecz. W styczniu 2009 roku wchodzi w życie przepis, który mówi: nie musisz zwalniać się z pracy, jeśli chcesz emeryturę z ZUS. Resort pracy przekonuje, że wpisuje się to w program aktywizacji osób 50+. Oprócz tego jest naturalną konsekwencją nowego systemu emerytalnego. Świadczenie pochodzi ze składek, to żadna łaska je wypłacać i państwo nie powinno się wtrącać, czy ten, kto je pobiera, pracuje, czy nie. Mimo to już we wrześniu 2009 roku resort pracy zmienia zdanie, zapowiada, że przywróci nakaz rozwiązywania umowy o pracę. A później wycofuje się z tego. Jeszcze rok później przygotowuje jednak zmiany. Ostatecznie wchodzą w życie na początku tego roku. Osoby, które otrzymują emeryturę, mimo że wcześniej nie zwolniły się z firmy, mają do października czas na wybór: emerytura albo praca. Rząd przekonuje, że wybiorą pracę i zrezygnują z emerytury, dzięki temu w ZUS zostanie 700 mln zł.

Tak się nie stało. Jak pisaliśmy w tym tygodniu, emeryci wybrali raczej świadczenie niż etat. Oznacza to, że rząd skutecznie ich zdeaktywizował, choć jego ministrowie wciąż powtarzają, że zależy im na pracy starszych osób. W Polsce pracuje zaledwie co trzecia osoba w wieku 55 – 64 lata. A doświadczenia nawet tego rządu dowodzą, że skuteczną metodą na dłuższą pracę jest np. podniesienie wieku emerytalnego. W styczniu 2009 r. przestała obowiązywać większość przywilejów emerytalnych. Pracujący w szkodliwych warunkach mogą wprawdzie odchodzić na emerytury pomostowe, ale ich liczba została zmniejszona o blisko 900 tys. Co ważniejsze, rząd wygasił też wcześniejsze emerytury pracownicze dla 55-letnich kobiet i 60-letnich mężczyzn. Jaki jest efekt tych zmian? Podniósł się wskaźnik zatrudnienia starszych osób. Czyli pracuje ich więcej. Wydłużył się także efektywny wiek emerytalny, czyli faktyczny moment odejścia z rynku pracy.

Ktoś może powiedzieć, że odbyło się to kosztem młodych, którym trudniej jest o etat. To mit. Nie jest tak, że zwiększenie liczby osób otrzymujących świadczenia społeczne powoduje spadek bezrobocia, bo zwalniają się miejsca pracy dla młodych. Jest wręcz odwrotnie – im więcej osób jest na utrzymaniu pracujących, tym muszą płacić wyższe składki, a przez to są droższe i firmom trudniej je zatrudnić. Trzeba też pamiętać, że niski wiek emerytalny działa jako swego rodzaju dyskryminujący przywilej. Jeśli pracodawca wie, że osoba po pięćdziesiątce odejdzie zaraz na emeryturę, nie inwestuje w nią, pomija w awansach. Działa to także w drugą stronę. Starsza osoba mniej się stara, chce uciec na świadczenie.

Szczytem dyskryminującego przywileju starszych osób jest 4-letnia ochrona przed zwolnieniem z pracy przed uzyskaniem wieku emerytalnego. Osoby takie tuż przed wejściem w ten okres są często zwalniane i mają niewielkie szanse na znalezienie nowego etatu. Nad tym trzeba debatować, a nie nad zakazem łączenia pracy i emerytury. Oprócz tego konieczne jest podniesienie wieku emerytalnego dla służb mundurowych, likwidacja przywilejów w KRUS. Potrzebna jest też realna zachęta dla firm, by inwestowały w starszych pracowników. To są prawdziwe tematy do podjęcia, a nie ściganie pracujących emerytów.

Na koniec smutna anegdota, dowodząca kuriozalnego systemu, jaki nas otacza. W nowo powstałym Sejmie posłowie opowiadają się, jaki jest ich zawód. Tylko jedna osoba określiła się jako „emeryt”. Kim jest ten człowiek? To niespełna 40-letni agent Tomek.