Politycy w ciągu ostatnich tygodni mówili o szkołach, przedszkolach, czyli o tym, co dotyczy bezpośrednio życia wyborców. Ważne, by robili to nadal, gdy zdobędą sejmowe mandaty.
Rodzina, zapaść demograficzna, bezrobocie młodych, śmieciowe umowy o pracę, los sześciolatków czy rodziców zmuszonych do większych opłat za przedszkola – na scenę tegorocznej kampanii wyborczej przebojem wdarły się tematy ważne, wręcz strategiczne. Wbrew temu, co mówi i pisze wielu publicystów, nie było więc tak źle. Mimo wątków niemieckich na koniec kadencji nie kłóciliśmy się o wujka z Wehrmachtu, o znikające z lodówki produkty, nie słyszeliśmy obietnic 2 mln mieszkań, radykalnej obniżki podatków. Nie to zawładnęło głowami wyborców. Tyle że od dwóch głównych graczy politycznych nie usłyszeliśmy strategicznej wizji zmian. Nie powiedzieli, w jakim kierunku ich zdaniem podążać ma państwo, jakie odważne reformy chcą przeprowadzić – czy ma być na przykład więcej wolności, czy więcej kolektywizmu.
W programie PO jest zarówno mowa o leciutkim urynkowieniu służby zdrowia, jak i o równości płac dla płci. Program PiS mówi o pilnowaniu dyscypliny finansów publicznych i o dodatkach drożyźnianych dla emerytów. To godzenie wody i ognia. Tak było też z polityką społeczną, czyli tą dziedziną, która dotyka każdego z nas, ale także decyduje o naszym losie. Zyskała wprawdzie na wadze, ale wciąż nie wiemy, co stanie się w kluczowych kwestiach. Wiek emerytalny, reforma KRUS, mundurówki, sposób wypłacania pomocy, finansowanie przedszkoli, prawdziwa polityka rodzinna – to wciąż tematy albo skrzętnie przez polityków omijane, albo sprowadzane do enigmatycznych zapowiedzi zmian lub obietnic rozdawnictwa pieniędzy.
Zaczęło się na początku września. O ile do wakacji wszyscy obstawiali, że głównymi tematami kampanii będą smoleński krzyż oraz drożyzna (pompowana przeważnie z zewnątrz, więc trudno za nią winić rząd), to początek roku szkolnego przyniósł tematy żywcem dotykające codziennego życia ludzi. Na początku roku szkolnego gruchnęła informacja o wyższych opłatach za przedszkola. Później do debaty wdarły się przebojem szkoły nieprzygotowane do przyjęcia sześciolatków i nagła zapowiedź o przesunięciu obowiązku szkolnego dla nich. „DGP” przyłożył z kolei rękę do nagłośnienia problemów rodzin. W połowie września napisaliśmy o odnotowanym pierwszy raz od sześciu lat ujemnym przyroście naturalnym. Później o tym, że Polki w Wielkiej Brytanii rodzą dwa razy więcej dzieci niż w Polsce. Wszystko to sprawiło, że politykom trudno było rozmawiać o rzeczach drugorzędnych, ruszyli też w teren do zwykłych ludzi.
Ale na kampanii skończyć się nie powinno. Tematy ważne zostały wywołane przez dramatyczne dane lub dramaty ludzi. Politycy musieli się do nich odnieść. Jednak po wyborach sprawy te zejdą pewnie w cień. A powinny nie tylko nabrać blasku, ale wręcz być lejtmotywem następnej kadencji. Zagadnienia z zakresu kryzysu demograficznego, edukacji czy zatrudnienia są niezwykle ważne nie tylko z punktu widzenia naszego codziennego życia, ale wręcz kluczowych interesów państwa. Na przykład bez rodzących się dzieci jesteśmy skazani na niski wzrost gospodarczy, stracimy też siłę w UE.
Premier, który obejmie władzę, powinien na czele resortu pracy postawić bardzo mocną osobę z doświadczeniem i wizją zmian. Powinien też umieć rozmawiać z ludźmi, być człowiekiem dialogu, po to by przekonywać do trudnych zmian. Do tej pory często bywało tak, że resort ten był traktowany jako drugorzędny. A to właśnie tam tkwią klucze do prawdziwych reform.