Od zapowiedzi do wprowadzenia likwidacji przywilejów nie powinno mijać zbyt wiele czasu. Inaczej mamy do czynienia z ich nadkonsumpcją.
Zwykle ze szkodą dla gospodarki, rynku pracy, kondycji budżetu. Ludzie na wyrost konsumują świadczenia, obawiając się zmian. Tak dzieje się obecnie w przypadku systemu emerytalnego służb mundurowych. Rząd, jeśli nie miał woli i wizji doprowadzenia do końca jego reformy, w ogóle nie powinien wprowadzać tego tematu na agendę.
Tym bardziej że miał już doświadczenie z systemu powszechnego. W 2008 roku, gdy ważyły się losy jakże ważnej zmiany w emeryturach pomostowych, na świadczenia w ZUS uciekła rekordowa liczba Polaków. Było ich 340 tys. To efekt zapowiedzi, że od początku 2009 roku ma zniknąć powszechna możliwość odchodzenia z rynku pracy przed ukończeniem wieku emerytalnego. Mimo tych doświadczeń rząd tylko powtarza (ten postulat pojawił się teraz w programie PO), że wydłuży okres pracy uprawniający do emerytury funkcjonariuszy i żołnierzy. To powoduje sztuczne odejścia ze służby.
Jest to nie tylko szkodliwe dla finansów państwa – emeryt dostaje pieniądze z kieszeni podatników, a sam nie odprowadza składek. Tracą też same służby. Wcześniej inwestowały w funkcjonariusza czy żołnierza nawet setki tysięcy złotych. Jaki jest sens puszczać go teraz w sile wieku na świadczenie? Co więcej, hojny system mundurowych jest też powodem roszczeń innych grup zawodowych. Bo skoro jedni mogą odejść po 15 latach pracy na emeryturę, to dlaczego nie ja – pytają ich przedstawiciele.
Trzeba mieć nadzieję, że po wyborach nowy rząd nie powtórzy błędów obecnego. Jeśli zapowie zmiany, szybko wprowadzi je w życie. Ludzie wolą nawet gorzką prawdę niż stan permanentnej niepewności.