Sprawa opłat za przedszkola to kolejny dowód na wypaczony stosunek władzy centralnej do gmin.

Ostatnie zamieszanie wokół przedszkoli ujawniło kilka problemów związanych z naszym systemem oświaty – przede wszystkim ekonomicznych, ale także prawnych, nie wyłączając konstytucyjnych. Postawiona została nawet teza, że przedszkole to też szkoła, a ponieważ gminy prowadzą przedszkola publiczne, wniosek z tego, że powinny być też, tak jak szkoły publiczne, bezpłatne (wywiad z Mateuszem Pilichem – „Rzeczpospolita” z 12 września br.).

Rok temu parlament zmusił samorządy jednym pociągnięciem swego ustawodawczego pióra do zapewnienia bezpłatnej opieki przedszkolnej przez pięć godzin dziennie, ale bez dodatkowych już zobowiązań dla budżetu centralnego. Potwierdzono przy okazji wprawdzie, co wcześniej i tak było zasadą, że gminy mogą określać zasady odpłatności za tę usługę, ale już tylko za świadczenia ponadnormatywne. Parlament chciał – to i wprowadził. Operacja taka musiała, niestety, zrodzić różne anomalie. No i stało się. Łatwo sobie na przykład wyobrazić, że w ten oto prosty sposób osoby nieźle sytuowane, które nie muszą swoich pociech „deponować” w przedszkolu przez ponad pięć godzin, zyskają niespodziewane oszczędności w budżetach domowych, ci natomiast, którzy dłużej pracują, w dodatku na cztery ręce i za mniejsze pieniądze, mogą spotkać się z koniecznością poniesienia wyższych opłat niż dotychczas.

Winne są, zauważmy, wyłącznie gminy. Mają być kontrolowane od zaraz przez rządowych wojewodów, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, sądy administracyjne, sądy powszechne. Już zapowiedziano wnioski do Trybunału Konstytucyjnego, a także kolejną nowelizację, która miałaby polegać na wprowadzeniu nawet 10-godzinnego bezpłatnego przedszkola.

Ujawniono przy okazji kolejny raz, chciałoby się powiedzieć sienkiewiczowski, stosunek do łyków miejskich. Nie chcą płacić? To trzeba ich obić. Wtedy haracz na wojnę zapłacą, bo przecież mają z czego. W myśl zasady pełnego skarbu, tym razem gminnego.

Nie mam nic przeciwko bezpłatnym przedszkolom dla wszystkich. Wiceprezydent Wrocławia wyliczył, że wystarczyłaby na to już nawet trzydziestoprocentowa dotacja rządowa do ponoszonych przez gminy z tego tytułu obecnych wydatków. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by rzecz solidnie obliczyć, skalkulować, wprowadzić nową subwencję przedszkolną albo odpowiednio podwyższyć subwencję szkolną czy też ogólną. Tak powinno się postępować w demokratycznym państwie prawa. Pomysł natomiast (na szczęście jedynie jak dotychczas prywatny), by rozwiązać problem raz na zawsze poprzez proste zdefiniowanie przedszkola jako szkoły, przypomina słynne przedwojenne rozporządzenie, że rak jest rybą. Też przecież żyje w wodzie. W przedszkolu, tak jak w szkole, też się przecież edukuje. Logika jest w obydwu wypadkach równie żelazna.

W całym tym zamieszaniu zapomina się, niestety, o drobnym szczególe: że na razie nie ma jeszcze w Polsce obowiązku przedszkolnego, a szkolny, dziś od 7 lat, zostaje obniżony do 6 dopiero od przyszłego roku. Nasza konstytucja jest wprawdzie hojna w przyznawaniu praw socjalnych, ale znowu nie na tyle, by deklarować już dziś bezpłatne dla wszystkich przedszkola, a nawet żłobki, gdzie też się przecież czegoś uczymy.

Każdy ma prawo do nauki. Nauka do 18. roku życia jest obowiązkowa. Deklaruje tak art. 70 ust. 1 zd. pierwsze konstytucji. Żeby jednak nikt sobie nie pomyślał, że oseski mają nie tylko prawo do nauki, lecz także jej obowiązek, przezornie napisano w zdaniu drugim, że sposób wykonywania obowiązku szkolnego określa ustawa. Da się od biedy zrozumieć ostatecznie, że jeśli coś jest powszechnie obowiązkowe, to powinno być dla zobowiązanego bezpłatne. Ale dlaczego ma być bezpłatne coś, co nie jest powszechnie obowiązkowe?

Owszem, natura tak sprawiła, że najwięcej uczymy się w ciągu pierwszych 3 lat życia, ale nie jestem pewien, czy nawet ustawodawca może nakazać, by nasze dzieci i wnuki musiały uczyć się w szkole już od chwili przecięcia pępowiny...

Jak wiemy, uchwalić można wszystko, ale póki przedszkole za darmo dla wszystkich nie zostanie uchwalone i ogłoszone w Dzienniku Ustaw, nie starajmy się rozciągać konstytucji groteskową interpretacją ponad to, co w niej wyraźnie napisano. Konstytucja wprawdzie się od tego nie popruje, ale pęknie niejeden budżet gminy – ze szkodą nie tylko dla lokalnych finansów, lecz także dla całości finansów publicznych.