Przedszkole to wydatek o gigantycznej stopie zwrotu – lepiej wykształcone dzieci, wyższy wskaźnik zatrudnienia kobiet, wyższy wskaźnik dzietności, szybszy wzrost gospodarczy. Jeśli rządy dalej będą udawać, że gminy bez wsparcia poradzą sobie z ich prowadzeniem, przyniesie to jeszcze bardziej opłakane skutki, niż obserwujemy obecnie - pisze Bartosz Marczuk.

Zamieszanie, jakie wybuchło, gdy gminy zaczęły podnosić opłaty za przedszkola, powinno skupić uwagę mediów, ekspertów i polityków, na problemie związanym z opieką nad małymi dziećmi. Nie jest nim chciwość gmin, ale zły system finansowania i zarządzania. Refleksja potrzebna jest pilnie, bo wczesna edukacja to inwestycja.

W Polsce system opieki nad dzieckiem jest chory. Już samo zapisanie go do publicznego przedszkola przypomina grę w ruletkę. Nie wiadomo, czy wystarczy miejsc i według jakich kryteriów odbywa się rekrutacja. Jeśli nawet uda się wywalczyć wymarzone miejsce, rodziców czekają absurdalne, niedostosowane do realiów rynku pracy zasady działania większości tych placówek. Często są zamykane o godz. 17, nie pracują w wakacje, między świętami. Od tego września należy liczyć się też z wysokimi opłatami i sprawdzaniem co do minuty, o której dziecko przyszło i wyszło z przedszkola. Słowem – szarpanina.

To zgubna polityka. Możliwość bezproblemowego zapisania dziecka do przedszkola opłaca się wszystkim – dowodzą badania i doświadczenie innych krajów. Korzystają na tym nie tylko rodzice i ich dzieci, ale także gospodarka i rynek pracy. Pracuje więcej matek i babć, które nie uciekają na wcześniejsze emerytury, by zająć się wnukami. Dostępność opieki instytucjonalnej silnie dodatnio wpływa na aktywność kobiet. W szczególności tych z niskim i średnim poziomem wykształcenia. A ta ostatnia zależność jest szczególnie istotna w przypadku Polski. To właśnie gorzej wykwalifikowane kobiety są największą grupą matek, które charakteryzuje niska aktywność zawodowa. Dostępność przedszkoli sprzyja podjęciu decyzji o posiadaniu kolejnego potomstwa. A to w dobie zapaści demograficznej jest niezwykle istotne.

Nawet liberalni ekonomiści i demografowie mówią: edukacja przedszkolna to inwestycja społeczna. James Heckman, laureat ekonomicznego Nobla z 2000 r., pisze: „Otrzymałem tę nagrodę za swoje prace, w których próbowałem odpowiedzieć na fundamentalne pytanie – jak najlepiej inwestować w kapitał ludzki, stymulując produktywność, potencjał siły roboczej i spójność społeczną oraz zapewnić Ameryce konkurencyjność w dobie globalnej ekonomii”. I zaraz potem odpowiada: „Dane z nauk ekonomicznych, społecznych i medycznych niezbicie dowodzą, że odpowiedzią jest inwestowanie we wczesną edukację dzieci – od urodzenia do 5. roku życia”. Żeby nie być gołosłownym, noblista wylicza zwrot z takiej inwestycji. Według niego wynosi on 7 – 10 proc. w skali roku. W efekcie przez 65 lat życia dziecka, które ma możliwość wczesnej edukacji, każdy zainwestowany dolar daje 80 dolarów zysku.

Wszystko to skłania do wniosku, że opłaca się nam finansować przedszkola z budżetu. Nie powinno się to jednak odbyć kosztem podnoszenia podatków. Dużo pieniędzy wydajemy bez sensu – na becikowe, emerytury dla 40-letnich policjantów i górników, zasiłki pielęgnacyjne bez badania dochodu świadczeniobiorców czy świadczenia pielęgnacyjne. Tam można znaleźć pieniądze na przedszkola. Koszty ich będą też niższe, jeżeli zniknie obowiązek zatrudniania kadry na podstawie Karty nauczyciela. Powinien zmienić się również sposób finansowania prywatnych placówek. Tylko te, które pobierają minimalne opłaty od rodziców, mogłyby otrzymywać pełną refundację z gminy wynoszącą obecnie 75 proc. tego, co wydaje na przedszkolaka samorząd.

Czas na działanie. Pieniądze wydane na przedszkola to jeden z lepszych sposobów na szybszy wzrost gospodarczy.