W administracji centralnej wciąż można zatrudniać partyjnych kolegów i znajomych. Dzieje się tak dlatego, że nie ma jednolitych zasad naboru i powszechnego dostępu do urzędniczych stanowisk.
Rząd lubi obiecywać. Przyrzekał, że telewizja publiczna będzie niezależna politycznie. Wydaje się jednak, że dotychczas zmienia ona tylko partyjne barwy. Podobnie jest z urzędnikami. Otwarty i konkurencyjny nabór miał sprawić, że w urzędach będą pracować fachowcy, a nie partyjni koledzy. Niestety taka zasada wciąż nie obowiązuje osób zatrudnianych na podstawie przepisów o pracownikach urzędów państwowych. W efekcie nie ma żadnych przeszkód, aby z dnia na dzień zatrudnić partyjnego kolegę, bez sprawdzania jego kompetencji. Co więcej często za większe pieniądze niż pracują urzędnicy mianowani po zdaniu egzaminu państwowego.
Nie udało się też wprowadzenie całkowicie otwartego i bezstronnego sytemu naboru w służbie cywilnej. Tam też można zatrudnić znajomego, choć wymaga to wysiłku. Konieczne jest rozpisanie konkursu i przygotowanie wymagań pod konkretną osobę. Istnieje też niebezpieczeństwo, że pozostali kandydaci zaskarżą wynik naboru do sądu pracy.
Niestety problem nepotyzmu w administracji w najbliższym czasie nie zostanie rozwiązany. Okazuje się bowiem, że szefom urzędów centralnych bardziej zależy na zatrudnieniu zaufanych osób, które dbają o ich wizerunek, niż kompetentnych urzędników. W ten sposób tworzą swoje polityczne zaplecze kosztem obywateli. Ale taktyka ta może być złudna. Obywatele to przecież wyborcy, którzy ocenią, czy chcą rządu, który zamiast na fachowych urzędników stawia na specjalistów od PR.