Premier przegrał walkę o redukcję wśród urzędników, bo jego bronią miała być specustawa. Skuteczniejsza od przepisów byłaby zwykła rozmowa z podległymi mu szefami urzędów.
Trzeba zmniejszyć zatrudnienie w administracji państwowej. To slogan ciągle powtarzany przez premiera i prezydenta. Za kilka tygodni miną dwa lata od pierwszej próby zredukowania etatów urzędniczych. Pierwszy projekt zmian w tej sprawie trafił do kosza, bo zablokowali go sami urzędnicy. Rząd planował audyt w administracji, ale tego pomysłu też nie zrealizował. Ostatecznie wrócił do pierwotnego pomysłu zwalniania za pomocą specustawy.
Determinacja rządzących była silna, ale presja szefów urzędów jeszcze silniejsza. Ci ostatni doprowadzili do tego, że nowe przepisy zawierają wiele wyłączeń od redukcji. W rezultacie cięcia ominą urzędy określane mianem świętych krów (np. kancelarie Sejmu i Prezydenta), pracowników cywilnych większości służb mundurowych i działaczy związkowych czy społecznych inspektorów pracy. Nawet PSL chciał wyłączyć swoje agendy, uzasadniając to posiadanymi przez nie certyfikatami standardów działania. Ostatecznie po ciężkiej batalii w Sejmie uchwalono ustawę w okrojonej wersji. Wydawało się wtedy, że rząd wygrał z aparatem administracji państwowej pierwszą bitwę po kilkunastu przegranych. Teraz trzeba było tylko zmniejszyć zatrudnienie o 30 tys. urzędników.
Sukces okazał się połowiczny. Aby uniknąć faktycznych redukcji, przyjęto strategię zatrudniania nowych osób, aby w przyszłości nie likwidować dotychczasowych etatów. Dodatkowo prezydent przed podpisaniem ustawy odesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego. Ten na przeprowadzenie rozprawy i rozszyfrowanie zagmatwanych i wzajemnie wykluczających się przepisów potrzebował aż dwóch dni. Z powodu tych wątpliwości wstrzymał się z wydaniem orzeczenia o miesiąc.
W sprawie tej trudno będzie znaleźć salomonowe rozwiązanie. Trybunał nie powinien bronić interesów urzędników, ale musi zadbać o to, aby przepisy o redukcji ich zatrudnienia były zgodne z konstytucją. A wielu prawników i ekspertów prawa konstytucyjnego nie zostawiło na tej ustawie suchej nitki. W efekcie w tym roku redukcje nie wystartują, bo większość zawartych w ustawie terminów ich realizacji jest już nieaktualnych.
Premier, przed ostatecznym rozstrzygnięciem trybunału, faktycznie przyznał się, że walkę o zmniejszenie zatrudnienia w urzędach przegrał. Zamiast kapitulować, powinien jednak posłuchać rad sędziów trybunału, którzy uważają, że ustawa nie jest konieczna do przeprowadzenia redukcji. Wystarczy, że premier wyda polecenie dyrektorom generalnym, aby zaczęli zarządzać urzędami jak menedżerowie w dobrze funkcjonujących korporacjach. Rząd nie może się więc usprawiedliwiać twierdzeniem, że brakuje mu narzędzi do przeprowadzenia cięć w administracji. Wydaje się tylko, że szefowie urzędów nie znają lub nie chcą poznać instrukcji ich obsługi.