Francuzi i Włosi, broniąc się przed napływem nielegalnej imigracji, rozmontowują Schengen. Właściwie trudno się dziwić, że kraje z ligi najbardziej popularnych wśród młodych bezrobotnych Arabów z Północnej Afryki sięgają po radykalne środki. Problem jednak w tym, że reformy proponowane przez Sarkozy’ego i Berlusconiego rykoszetem uderzą w kraje takie jak Polska.
Po pierwsze, nowa polityka wobec imigrantów z Północnej Afryki i Bliskiego Wschodu przesuwa miliardy euro z budżetu UE w obszary, które nie są związane z interesami Warszawy (tylko jeden z funduszy ma opiewać na 10 mld euro). Co więcej, trudno sobie wyobrazić, że Polska na forach unijnych bojkotuje taki plan. Szczególnie że najpewniej będzie on dopracowywany w czasie polskiej prezydencji w UE. Opinia „niesolidarnych” i „nierozumiejących współczesnych wyzwań geopolitycznych” gwarantowana.
Po drugie, Austria, Belgia i Niemcy zapowiedziały, że wstępnie popierają francuski pomysł zawieszenia swobody przemieszczania się osób w Unii w razie nadzwyczajnych okoliczności. Problem w tym, że nie ma jasnej definicji nadzwyczajnych okoliczności i powstają obawy o wykorzystywanie tego zapisu do ograniczania migracji zarobkowych nie tylko w stosunku do przybyszów z Afryki. Już dziś widać, że Paryż skupia się na ochronie granic w ramach UE, a nie zewnętrznej granicy Europy.
Po trzecie, trudno liczyć, że w takich warunkach do przeforsowania jest pomysł wprowadzenia ruchu bezwizowego dla Ukraińców – na czym zależy Polsce. Geopolityka takim pomysłom na razie nie sprzyja.