Jako konsumenci odnaleźliśmy się na rynku znakomicie. Świetnie wiemy, gdzie taniej można kupić mąkę, a gdzie cukier. Im większa inflacja, tym częściej przy zakupach kierujemy się ceną. Niewiele nas obchodzi, że jest tak niska między innymi z tego powodu, iż większość kasjerek hipermarketów nie pracuje na etacie. Przysyłają je agencje pracy tymczasowej. Właściciel sieci ma ludzi, gdy są potrzebni, może reagować błyskawicznie, bez ponoszenia kosztów ewentualnych odpraw. Jako klienci raczej nie będziemy demonstrować przed tanimi sieciami, by zatrudniały kasjerki tylko na etaty. Jesteśmy beneficjentami takiej sytuacji, rynku.

Zmieniamy poglądy, gdy występujemy w roli sprzedawcy towaru, jakim jest nasza praca. Wtedy etat jawi się jako najbardziej pożądana forma zatrudnienia, daje największe poczucie bezpieczeństwa. Związek zawodowy pielęgniarek i położnych pozwolił nawet swoim członkiniom na głodówkę w Sejmie, bo w ustawie o działalności leczniczej nie znalazł się zapis zabraniający dyrekcjom szpitala zatrudniania pielęgniarek inaczej niż na etacie. Jako pracobiorcy, zwłaszcza zorganizowani, próbujemy z rynkiem walczyć. Udaje się, gdy pracodawcą jest państwo. Wtedy szansę powodzenia mają najbardziej absurdalne postulaty. Nawet takie, że związki godzą się na prywatyzację (bo wtedy załoga dostaje za darmo aż 15 proc. akcji prywatyzowanego przedsiębiorstwa), jednocześnie nie pozwalając, by to państwo sprzedało pakiet kontrolny. Czyli – niby firma jest prywatna, ale nadal adresatem żądań związków pozostaje państwo, politycy. Z nimi zawsze udaje się wywalczyć więcej niż z właścicielem prywatnym. Zwłaszcza przed wyborami.
Taka gospodarcza schizofrenia ma jednak swoją cenę. Nie jesteśmy jej świadomi, gdy państwowa pozostaje cała branża, jak w przypadku kopalni. Choć wydaje nam się dziwne, że niektórym elektrowniom opłaci się importować węgiel. W cenie naszego są koszty, o których nawet nie mamy zielonego pojęcia. I jeszcze długo mieć nie będziemy, bo w górnictwie konkurencji nie ma. Silne związki nie pozwolą, żeby się pojawiła.
Ale w służbie zdrowia już jest. Siostry, walcząc o etaty, pracowicie podcinają gałąź, na której siedzą – miejsca pracy w publicznych szpitalach. Bo coraz więcej procedur medycznych Narodowy Fundusz Zdrowia kupuje w placówkach prywatnych. To samo, co publiczne, gotowe są one robić po niższej cenie. Ze szpitali państwowych wypływa coraz więcej kontraktów, co błyskawicznie pogarsza ich sytuację finansową. Aż 80 proc. kosztów w państwowych szpitalach stanowią koszty płac. Etaty. To na nie idzie nasza składka na zdrowie. W prywatnych klinikach są one znakomicie niższe. Tam etatów jest o wiele mniej, pracodawcy chętniej stosują bardziej elastyczne formy zatrudnienia – m.in. kontrakty, umowy-zlecenia. Najczęściej dorabiają w nich lekarze i pielęgniarki z publicznej służby zdrowia. Z prywatnym pracodawcą nie walczą o stałe zatrudnienie. Poczucie bezpieczeństwa ma im zagwarantować państwowy.
Taka sytuacja może trwać długo tylko tam, gdzie państwo nie ma konkurencji, na przykład w urzędach. Narzekamy, że są niesprawne, że zatrudnienie w nich rośnie, do konkurencji jednak nie pójdziemy, bo jej nie ma. Ale na normalnym rynku, na którym państwowy i prywatny usługodawca walczą o tych samych pacjentów – ten, który ma wyższe koszty, skazany jest na przegraną. Zdecydujemy o tym my sami. Jako konsumenci jesteśmy bowiem bezwzględni, w pogoni za niższą ceną gotowi jesteśmy jechać na drugi koniec miasta. Na razie tylko do hipermarketu, wkrótce zapewne także do lekarza.