Ministerstwo Zdrowia nie potrafi uzasadnić wprowadzenia sztywnych cen i marży na leki refundowane.
W cieniu dyskusji o OFE rozgrywa się debata inna, mniej nagłośniona, chociaż gra również idzie o wielkie pieniądze, a także stan kieszeni zwykłych obywateli. Co więcej, do finału tej drugiej dojdzie zapewne znacznie szybciej niż do sporu o system emerytalny. Sejm bowiem już w tych dniach zakończy prace nad odpowiednimi przepisami i będą one już tylko czekać na głosowanie Senatu i podpis prezydenta. A co będzie dalej, kiedy regulacje wejdą w życie – nie wiadomo.
Chodzi o nową ustawę dotyczącą leków refundowanych wprowadzającą sztywne ceny i marże na leki refundowane. W tej chwili na tego rodzaju specyfiki obowiązują ceny maksymalne. Jeżeli istnieje możliwość uzyskania rabatu od producenta bądź hurtownika – ceny są niższe. Oczywiście dla pacjenta, który ma szczęście natknąć się na aptekę oferującą te tańsze leki.
To jeden z argumentów Ministerstwa Zdrowia – nie będzie już biegania od apteki do apteki. A co więcej, leki refundowane będą generalnie tańsze, gdyż urzędnicy wynegocjują z dostawcami najniższe ceny.
I tu zaczyna się kłopot, a właściwie jeden z wielu problemów dotyczących nowych rozwiązań. Gremialnie zaprotestowała branża farmaceutyczna, przedstawiając różnorakie ekspertyzy, których wydźwięk można sprowadzić do jednego: nie będzie taniej, lecz drożej, nawet do 20 proc. O nowych przepisach krytycznie wypowiadali się profesorowie Michał Kulesza i Zbigniew Ćwiąkalski, podnosząc w dodatku, że te regulacje są na bakier z konstytucją. Miażdżącą opinię wydał UOKiK, dopytując, jakim cudem ograniczenie konkurencji cenowej ma służyć dobru pacjenta, co podnosi Ministerstwo Zdrowia.
Można oczywiście uznać, że eksperci i instytucje się mylą, a niekorzystne dla siebie zmiany chce storpedować potężne lobby przemysłu farmaceutycznego. Tyle że istnieje druga strona medalu. Argumenty Ministerstwa Zdrowia są, delikatnie mówiąc, słabo udokumentowane. Ma być taniej – tyle wiemy. O ile – już nie. Czy gama leków refundowanych będzie spełniała potrzeby pacjentów, to się dopiero okaże. Na razie bowiem resort Ewy Kopacz nie przedstawił żadnych szczegółowych skutków proponowanych rozwiązań.
A przecież w tego typu sytuacjach powinny liczyć się dwie rzeczy: pacjent i jak najefektywniejsze wydawanie potężnych publicznych pieniędzy – rzędu 8 mld zł rocznie – które idą na refundację leków. Tymczasem resort zdrowia szykuje pacjentom operację na ich organizmach. Jej skutku nie zna nikt, da się za to sprzedać pod hasłem „równe ceny dla wszystkich”. Wyższe czy niższe – nieważne, bo tak naprawdę okaże się to po wyborach.