Brak czasu był najmniejszym z problemów wczorajszej debaty w Sejmie. Język, brak alternatyw, małostkowość, ale nie czas. Rzecz, której nikt wczoraj nie podjął na sali, to że debata emerytalna w swojej istocie nie dotyczyła emerytur, tylko modelu państwa.
Decyzja, czy sami będziemy odpowiedzialni za swoje emerytury, czy rząd będzie wypłacał je w zależności od doraźnych interesów politycznych, to pytanie o sprawiedliwość społeczną. O stopień ingerencji państwa w życie obywatela. Państwo socjalne czy liberalne.
Obrońców tego ostatniego zabrakło wczoraj na sali. Od premiera słyszeliśmy, że nie chce nabijać kiesy prywatnym instytucjom finansowym. Od opozycji, że można było szukać pieniędzy w kieszeniach banków i najbogatszych. Od ministra Rostowskiego usłyszeliśmy, że wpłaty na prywatne konta emerytalne to zmarnowane pieniądze. Najbardziej szkodliwe z punktu widzenia państwa. Jakiego państwa? Państwa, które za mniejsze zło uznaje przerost biurokracji, socjalne rozdawnictwo, becikowe, blisko połowę społeczeństwa w czynnym wieku zawodowym na rentach i emeryturach. Pierwszym, co państwo w tym modelu chce ciąć, to pieniądze odkładane na prywatne konta.