Jak wylicza „DGP”, prawie 40 grup pracowników jest chronionych przed zwolnieniem. Nie oznacza to jednak wcale większej liczby bezpiecznych miejsc pracy. Nadmierna ochrona przynosi odwrotny skutek. Jej cenę płaci prawie 3,5 mln Polaków pracujących na słabo chronionych umowach na czas określony czy prawie 0,5 mln osób zmuszonych do zakładania fikcyjnych firm. Dzieje się tak, bo pracodawcy unikają jak ognia stałych etatów.
Jednym z największych absurdów ochronnych, jakie funkcjonują w naszym prawie, jest zakaz zwolnienia osób, którym brakuje do emerytury mniej niż cztery lata. Bo co robi dział kadr, kiedy taki pracownik zbliża się do tego okresu? Melduje szefowi, że za chwilę nie będzie mógł go zwolnić. Wtedy taka osoba traci pracę i jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Ponieważ wchodzi w okres ochronny nikt jej już nie przyjmie.
Flexicurity to połączenie elastycznego rynku pracy, gdzie firmom łatwo zwolnić i zatrudnić pracownika, z zapewnieniem mu ze strony państwa minimum bezpieczeństwa socjalnego, ale i z bezwzględną egzekucją starań co robi, aby znaleźć nowy etat. Taka strategia polityki rynku pracy, stosowana m.in. w Danii czy Holandii, przynosi efekty. Bezrobocie nie przekracza tam 7 proc. Firmy decydują się zatrudniać, gdyż wiedzą, że ewentualne rozstanie z pracownikiem nie będzie ich wiele kosztować.
U nas wciąż pokutuje mit ochrony. Tyle że jej cenę płacą zwykle ci, których właśnie chcielibyśmy zabezpieczyć.