Naturalnie jesteśmy wszyscy zwolennikami tego, żeby państwo nie wtrącało się w nasze życie. Od dobrych dwustu lat wartość wolności prywatnej jest coraz wyżej ceniona i nie mam wątpliwości, że słusznie. Jednak nie jest do końca jasne, czy wolność tę zawsze potrafimy dobrze wykorzystać. O ile bardzo trudno wyobrazić sobie, by państwo ingerowało w intymne sfery naszego życia, o tyle edukacyjna lub nawet – powiedzmy wprost – pouczająca rola państwa w niektórych innych dziedzinach byłaby przydatna i państwo nie powinno w takich przypadkach zasłaniać się liberalnymi zasadami.
Nie chodzi tylko o to, że wszyscy – jako ludzie prywatni – potrafimy popełniać głupstwa, ale o to, że te głupstwa czasem można eliminować lub ograniczać ich konsekwencje. Tu rola państwa może być bardzo istotna. Jesteśmy przecież, w olbrzymiej większości, ludźmi, którzy wykonują co najmniej dwa zawody: właściwy – lekarza czy budowlańca oraz pracę w domu z rodziną, z dziećmi, dbamy także (a co najmniej powinniśmy dbać) o stosunki w małżeństwie, co wymaga stałego rozważania i przemyśleń. Dlatego nie zostaje nam już czasu na to, żeby zajmować się umiejętnie swoimi pieniędzmi czy właściwie wybierać typ wykształcenia i drogę życiową dla naszych dzieci.
Ostatnio dowiadujemy się z gazet, że lokowanie pieniędzy w bankach na skutek inflacji, podatków i opłat może być zabiegiem nonsensownym, gdyż nie przynosi dochodu, a może nawet przynosić stratę. Otóż oczywiście można uznać, że doradca inwestycyjny powinien nam pomóc, ale on nie ponosi odpowiedzialności za nasze pieniądze, a ponadto nie wszyscy mają aż tyle środków, by doradcę wynająć, czasem wystarczy im zwodnicza reklama banków. Państwo w niczym im nie pomaga. Wprawdzie ogranicza przez restrykcje sumy kredytów hipotecznych, ale to są tylko restrykcje. Ani minister finansów, ani jego przedstawiciele nie mówią nam o zagrożeniach płynących ze źle czynionych inwestycji. Brak takiej wiedzy doprowadził zresztą do obecnego kryzysu, gdyż Amerykanie brali kredyty hipoteczne jak szaleni, nie zdając sobie sprawy, że musi to kiedyś doprowadzić do krachu. W sposób niewątpliwy państwo im nie pomogło.
Są tu możliwe dwie drogi: restrykcyjna, jaką właśnie stosuje się w Polsce, gdyż poza ograniczeniem wysokości kredytu do pewnego procentu płacy zabieg z OFE ma identyczny charakter, oraz edukacyjna, którą państwo współczesne praktycznie porzuciło, na pozór z racji przestrzegania liberalnych zasad, a naprawdę z racji obojętności na los obywateli niedostatecznie wprowadzonych w zawiłości współczesnego świata. Ileż sytuacji życiowych wymaga od nas decyzji, których nie jesteśmy w stanie dobrze podjąć. Od wyliczenia najlepszych lat składkowych do emerytury przez inwestowanie naszych pieniędzy po kupowanie rzeczy do domu, które bardzo często są zupełnie zbędne.
Tu pojawia się bardzo dwuznaczna rola reklamy. Otóż niewątpliwie reklama, jak uważają reklamodawcy, jest źródłem informacji, ale jest także źródłem ogłupienia i stwarza pokusy, którym nie umiemy się oprzeć, a potem świat finansów i gospodarki się cieszy, że wydajemy dużo pieniędzy na konsumpcję, a dzięki temu sytuacja budżetu państwa jest lepsza. W niedawno prowadzonych badaniach w kilkunastu zachodnich krajach stwierdzono, że konsumenci wydają przeciętnie trzydzieści procent pieniędzy na rzeczy, które są im zbędne, lub na zakupy, z którymi spokojnie mogliby jeszcze poczekać co najmniej rok. Można się cieszyć, że ludzie mają na to pieniądze, ale czy rzeczywiście maniackie kupowanie zamiast sensownego inwestowania pomaga gospodarce?
W pewnym sensie ogół obywateli jest w tym zakresie głupi lub ogłupiony przez reklamę i inne niepotwierdzone źródła wiedzy. Państwo lub jego agendy pełniłyby zatem niesłychanie pomocną rolę, gdyby edukowały nas w celu wyjścia z tego stanu ogłupienia. Słuchać można, być posłusznym nikt nie musi, więc wolności indywidualnej w niczym by to nie naruszało.