Intensywna dyskusja na temat zmian w OFE trwa już prawie trzy miesiące. I to jeszcze nie koniec sporu, bo przecież projekt ustawy nie wylądował nawet w Sejmie. Trudno o lepsze pole do popisu w okresie kampanii wyborczej niż debata na temat tak wrażliwy społecznie, jakim są emerytury. Dyskusja o benchmarku, zdefiniowanej składce, limitach inwestycyjnych czy też poziomie opłat za zarządzanie jest dla wielu Polaków zupełnie niezrozumiała. Obawiam się, że z całego zamieszania wiele osób rozumie jedynie to, że mieszane jest przy naszych emeryturach. Po debacie w Sejmie ten efekt może być tylko spotęgowany.
W ostatnich dniach udało się uzgodnić pewien kompromis co do zmian w systemie emerytalnym. A skoro to kompromis, zwolennicy systemu stworzonego w 1999 roku będą niezadowoleni, bo wciąż uważają, że to nie OFE, tylko brak reform jest przyczyną wysokiego długu publicznego. Z kolei przeciwnicy OFE uznają, że powrót do 5-procentowej wysokości składki przekazywanej do funduszy emerytalnych jest zakwestionowaniem całej retoryki wskazującej na bezsens powoływania tych instytucji przed 12 laty.
To jest trochę tak jak w znanym dowcipie o kozie. Kiedy koza pojawia się w mieszkaniu, ogranicza przestrzeń życiową domowników. Kiedy jednak znika, sprawia, że to samo mieszkanie, które przed jej przyjściem wydawało się małe i niekomfortowe, teraz robi się przestrzenne i wygodne. Podobnie jest z debatą o OFE. Osobiście byłem przeciwny obniżaniu składki do OFE, nawet tymczasowo. Kilka miesięcy później realnym dylematem stał się wariant zmniejszenia składki do 2,3 proc. i tym samym marginalizacji części kapitałowej systemu, lub wariant, w którym składka w 2018 roku wzrasta do 5 proc. i część kapitałowa, choć osłabiona, wciąż stanowi ważne źródło przyszłej emerytury. Wolałbym, aby składka wracała do poziomu 7,3 proc. i aby stało się to szybciej niż w wariancie przyjętym przez Komitet Stały Rady Ministrów. Ale dzisiaj alternatywą nie jest wariant optymalny, tylko wybór spośród tych, które leżą na stole.
W ostatnich tygodniach były prowadzone rozmowy w ramach Komisji Trójstronnej, gdzie wariant proponowany dziś przez Michała Boniego jest propozycją, na którą część partnerów społecznych byłaby skłonna przystać. Rozwiązanie, w którym nie likwiduje się kapitałowej części systemu emerytalnego, jest kompromisem, który powinien zostać przyjęty jak najszybciej przez rząd i zakończyć debatę. W innym wypadku ustawa, która trafi do Sejmu, w procesie prac legislacyjnych zmieni się prawdopodobnie w twór nie do poznania.
W debacie sejmowej najciężej będzie wytłumaczyć opinii publicznej, dlaczego dobrowolność pomiędzy ZUS i OFE jest złym rozwiązaniem. Każdy woli wybór niż odgórne wyznaczanie poziomu składki przekazywanej na OFE. Argument, że w takim wariancie ZUS wybiorą raczej starsi i mniej zamożni, a OFE bogatsi i młodsi, nie będzie przekonujący. W kampanii wyborczej partie, nawet koalicyjne, będą kierować się coraz częściej nastrojami opinii publicznej, a nie zobowiązaniami koalicyjnymi. Podobnie jak premier mam poważne obawy co do tego, jaka ustawa wyjdzie ostatecznie z parlamentu.
Mam nadzieję, że przeważą rozsądek i chłodna analiza. Drugim krokiem, po decyzji o powrocie składki do 5 proc., powinno być jak najszybsze wprowadzenie zmian w ustawie o OFE zwiększających efektywność systemu. Tu nie chodzi wyłącznie o limity inwestowania w akcje, bo żaden rozsądny fundusz nie zainwestuje powyżej 50 proc. w akcje. Chodzi przede wszystkim o nowy benchmark, likwidację opłaty od składki, umożliwienie zarządzania aktywami przyszłych emerytów nie tylko przez PTE. Prace w tym zakresie przez wiele lat były odkładane. Dziś, zamiast powtarzać po raz setny te same argumenty za i przeciw OFE, lepiej skupić się na tym, co można sensownie i dla dobra Rzeczypospolitej poprawić.