Rząd w sprawie OFE tonie w niekonsekwencji. Najpierw niemal wszyscy jego członkowie, na czele z ministrem Michałem Bonim, od czci i wiary odsądzili na wiosnę ubiegłego roku Jolantę Fedak, która proponowała obniżkę składki do funduszy do 3 proc.
Później, w sierpniu, premier powiedział, że zmian w wysokości składki nie będzie, a 30 grudnia zmienił zdanie. Cięcie składki będzie nawet większe – zmaleje nie do 3 proc., ale do 2,3 proc.
Teraz rząd przedstawia projekt ustawy mający je zrealizować. I znów mrowie niespójności. Skoro przekonuje, że OFE są złe, to dlaczego w ogóle ich nie zlikwiduje, a przeciwnie – zamierza do 2017 roku zwiększać trafiającą tam składkę. Co więcej, zachęca nas ulgą podatkową, aby w OFE oszczędzać.
Zupełnie niezrozumiałe jest wyróżnianie na siłę w ZUS subkonta, na którym mają być osobno księgowane pieniądze, które nie pójdą do OFE. Stoi za tym jedynie polityczna kalkulacja, aby ludzie nie zorientowali się, że ich pieniądze trafią zamiast do funduszy, po prostu do ZUS. A ten ich nie odłoży, ale wyda na bieżące świadczenia. Stąd też zabiegi z inną waloryzacją pseudo – subkonta. Tak naprawdę będzie ona dokładnie taka sama jak obecna – uwzględni wzrost gospodarczy. Całkowitym kuriozum jest dziedziczenie wirtualnych pieniędzy z ZUS. Ich tam nie ma. ZUS otrzyma na dziedziczenie pieniądze z budżetu. Spadkobiercy będą więc tak naprawdę dostawać po zmarłych... własne podatki, a nie fizyczny kapitał z OFE.
Ludzie powinni zdać sobie sprawę, że rząd likwiduje system emerytalny i powrotu do niego już nie będzie. A jeśli to robi, powinien przedstawić solidne argumenty dotyczące stanu naszych finansów i wpływu tego ruchu na ich kondycję za 30 lat oraz złożyć publiczne zobowiązanie, że to czego nie wpłacimy teraz do OFE, będzie obniżać nasze zadłużenie. Za kilkadziesiąt lat może się okazać, że oficjalny dług publiczny wciąż jest olbrzymi, a do tego doszedł jeszcze gigantyczny dług ukryty w ZUS. Jego zobowiązania, jeśli wpłacimy do niego teraz więcej pieniędzy, będą bowiem błyskawicznie rosnąć.