Dobrobyt bierze się z pracy. A w Polsce istnieje nieskończenie długa lista zachęt do tego, by nie pracować. Osobom niepracującym, często młodym, wypłaca się kilkadziesiąt różnego rodzaju świadczeń, dodatków, bonusów, ekwiwalentów. Jakby państwo zachęcało do ucieczki z rynku pracy i konsumowania świadczeń.
A na niewielką grupę pracujących, którzy je finansują, to samo państwo nakłada coraz wyższe podatki, składki, opłaty, akcyzy. To zabójcza polityka. Tym bardziej że w starzejącym się społeczeństwie z naturalnych powodów coraz mniej osób będzie do pracy zdolnych.
Wiele do myślenia daje analiza samej listy świadczeń i dodatków wypłacanych na przykład przez ZUS. Oprócz emerytury, renty z tytułu niezdolności do pracy i renty rodzinnej (wypłacanej zresztą nawet 50-letnim zdrowym osobom, dlatego że owdowiały) dorobiliśmy się: emerytur pomostowych, nauczycielskich świadczeń kompensacyjnych, rent socjalnych, zasiłków przedemerytalnych, świadczeń przedemerytalnych, emerytur okresowych. KRUS wciąż przyznaje emerytury 55-letnim kobietom czy 60-letnim mężczyznom (w powszechnym systemie takiego prawa już nie ma). Warto jeszcze wspomnieć o 37-letnich emerytach żołnierzach. Albo o policjantach, którzy po odsłużeniu na przykład 3 lat dostają do końca życia rentę i emeryturę z powodu lekkiej choroby. W efekcie na świadczenia emerytalno-rentowe wydamy w tym roku 180 mld zł. Sama ich podwyżka będzie kosztować prawie 4 mld zł.
To nie koniec zachęt do niepracowania. Do listy świadczeń dochodzi długi katalog różnego rodzaju bonusów czy dodatków. Na przykład w ZUS jest ich kilkanaście – poczynając od dodatku pielęgnacyjnego, kombatanckiego, przez dodatek za tajne nauczanie, świadczenie pieniężne dla byłych żołnierzy górników, świadczenie pieniężne dla osób będących cywilnymi niewidomymi ofiarami działań wojennych, po ekwiwalent pieniężny z tytułu prawa do bezpłatnego węgla dla byłych pracowników kopalni całkowicie likwidowanej oraz ekwiwalent pieniężny dla byłych pracowników kolejowych. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że w ślad za tymi dodatkami idą realne pieniądze.
Polski nie stać na taką rozrzutność. Tym bardziej że jak wynika z samych nazw tych absurdalnych często bonusów, zyskują je zwykle grupy mocne w sporze politycznym i dobrze reprezentowane, a niekoniecznie najbardziej potrzebujące. Nauczyciele, górnicy, kolejarze – to oni wywalczyli sobie specjalne emerytury czy świadczenia. Rozdając te przywileje, państwo nakłada obowiązek ich finansowania na pracujących. A tych jest zaledwie 16,2 mln. Muszą utrzymać nie tylko 10 mln świadczeniobiorców i 2 mln bezrobotnych, lecz także 8 mln dzieci w wieku do 18 lat. Łącznie 20 mln osób.
Oczywiście wiele z osób, które otrzymują świadczenia, ciężko na nie zapracowało, płacąc przez całe życie składki. Jednak jest wielu tzw. free-riderów, którym się życie na koszt innych nie należy. Czy jest ktoś, kto nie zna zdrowego rencisty, 50-letniego emeryta czy osoby, która fikcyjnie została zwolniona z firmy, aby dostać świadczenie przedemerytalne? Warto pamiętać, oburzając się na rząd, gdy podnosi podatki, że jednym z powodów tego wyciskania jest właśnie nadkonsumpcja świadczeń. A będzie jeszcze gorzej, bo zbliża się demograficzne tsunami.
Rząd nie jest od uśmiechów. Powinien zdecydowanie likwidować zachęty do niepracowania i wydłużać aktywność zawodową. Likwidacja wszelkich przywilejów emerytalnych, absurdalnych bonusów dla mocnych grup zawodowych czy ujednolicenie zasad przechodzenia na świadczenia z równoczesnym podniesieniem wieku emerytalnego to rzecz nieunikniona, nie tylko ze względów ekonomicznych, lecz także etycznych. Pytanie tylko, czy będziemy to robić z dnia na dzień w sytuacji ostrego kryzysu, czy z wyprzedzeniem. Obawiam się, obserwując marność naszej klasy politycznej, która jak ognia unika odpowiedzi na współczesne poważne problemy i wyzwania, że grozi nam pierwszy scenariusz.