Prezydent Bronisław Komorowski wycofał się w tym tygodniu ze swojej zapowiedzi, że przygotuje ustawę przywracającą prawo do swobodnego łączenia emerytury z pracą. To już siódma wolta rządzących w tej spawie w ciągu zaledwie dwóch lat.
Raz mówią, że można pobierać emeryturę bez zwalniania się z pracy, by wkrótce zapowiedzieć, że nie można. Taka niefrasobliwość powoduje nie tylko coraz mniejsze zaufanie obywateli do państwa. Konsekwencją są także wymierne straty dla gospodarki z powodu nadkonsumpcji świadczeń socjalnych. Ludzie korzystają z nich, gdy tylko mogą, bo przyzwyczaili się, że za chwilę państwo może zabrać to, co właśnie dało. Obywatele obawiają się ciągłych zmian w prawie. A w przypadku pracujących emerytów ich harmonogram przypomina chocholi taniec.
W styczniu 2009 roku wchodzi w życie przygotowany przez rząd przepis, który mówi: nie musisz zwalniać się z pracy, jeśli chcesz emeryturę z ZUS. Resort pracy przekonuje, że wpisuje się to w program aktywizacji osób 50+.
Już we wrześniu 2009 roku zmienia zdanie. Ministerstwo zapowiada, że przywróci nakaz rozwiązywania umowy o pracę. Opisujemy to 17 września w „DGP”.
Dzień później w reakcji na nasz tekst minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak oświadcza: „Uważam, że nie należy ograniczać emerytom możliwości pracy i dodatkowego zarobkowania tylko dlatego, że są emerytami. Nie planuję żadnych zmian w tym zakresie w obecnie obowiązującym prawie”.
A jednak rok później resort pracy przygotowuje te zmiany. Ostatecznie lądują w ustawie o finansach publicznych, która przechodzi przez Sejm w grudniu 2010 roku.
Tuż przed Wigilią ustawę podpisuje prezydent.
Już 28 grudnia Bronisław Komorowski deklaruje jednak: „Wystąpię z inicjatywą ustawodawczą, która ma ponownie umożliwić łączenie emerytury z zatrudnieniem bez konieczności rozwiązywania stosunku pracy”. Jego kancelaria dodaje: „Sprawą istotną dla prawidłowego funkcjonowania państwa są działania zmierzające do zwiększenia zatrudnienia osób powyżej 50. roku życia. Takim działaniem pozostaje umożliwienie pobierania emerytury bez rozwiązywania stosunku pracy z dotychczasowym pracodawcą”.
Głowa państwa wycofuje się z tej deklaracji zaledwie po 14 dniach – 12 stycznia tego roku, o czym pisaliśmy w środę, prezydent deklaruje, że przygotuje jedynie techniczne rozwiązanie dające prawo do przeliczenia świadczeń z wyższą kwotą bazową.
I jak tu wierzyć państwu i jego przedstawicielom, gdy najwyżsi jego przedstawiciele sami sobie zaprzeczają? To obywateli dezorientuje. Nie wierzą rządzącym, ale co gorsza nie mają motywacji do przestrzegania obowiązującego prawa. No bo jak to robić, skoro nawet głowa państwa w ciągu zaledwie dwóch tygodni mówi dokładnie co innego. A w Polsce jednym z najważniejszych deficytów jest właśnie brak zaufania obywateli do państwa. Po blisko 200 latach, gdy rządzili nami obcy, w genach mamy nieufność do jego instytucji. Wciąż więc obowiązuje szkodliwy podział na „my” i „oni”.
Co więcej, takie wolty powodują, że ludzie korzystają, gdy tylko nadarzy się okazja, z wszelkich możliwych świadczeń socjalnych czy społecznych. Na przykład w 2008 roku na emerytury z ZUS przeszło ponad 340 tys. osób. To absolutny rekord spowodowany brakiem konsekwencji rządów SLD i PiS w wygaszaniu przywilejów. Najpierw miały zniknąć w 2007 roku, później w 2008. Ostatecznie udało się je zlikwidować dopiero od 2009 roku. Jednak ta ciągła niepewność zagnała w 2008 roku po emerytury nawet te osoby, które mogły spokojnie na nie przejść później. Nie ufały rządowi, że dochowa umowy i przyzna to świadczenie po 2008 roku.
Taka polityka jest zgubna. Nie trzeba chyba nikogo do tego przekonywać. Najgorsze jest jednak to, że politycy najczęściej nie ponoszą za nią nawet politycznej odpowiedzialności. Gdyby to się zmieniło, bardziej staraliby się brać odpowiedzialność za swoje słowa.