Dzięki temu, że w Polsce trzy lata temu obniżono koszty pracy, dziś nie rośnie bezrobocie. Podwyższenie tych kosztów jest dopuszczalne tylko wówczas, gdy pójdzie za nim naprawa państwowych finansów
W 2009 i 2010 roku w portfelach Polaków i ich pracodawców zostało, w porównaniu z poprzednimi latami, ponad 80 mld zł. Trzy lata temu obniżyliśmy składkę rentową, podatki, wprowadziliśmy ulgi rodzinne. Wprowadzony wówczas pakiet stymulacyjny wciąż przynosi owoce. Teraz podnosi się chór krytyków tych decyzji. Wskazują, że to one są powodem kryzysu finansów. Jednak to właśnie dzięki tym rozwiązaniom uniknęliśmy recesji i przeszliśmy suchą nogą przez kryzys.
Niewybaczalnym błędem, który zrobił zarówno rząd PiS, jak i PO, po tym jak wspólnie zgodziły się na obniżenie danin, był brak reform po stronie wydatków. To tak jakby gospodarstwo domowe zrezygnowało ze sporej części zarobków, ale nie ograniczyło konsumpcji. W końcu musi to doprowadzić do ruiny. Kwintesencją tej błędnej polityki była decyzja premiera Kaczyńskiego z 2007 roku. Tuż przed wyborami wydłużył o rok przywileje emerytalne. Z jednej strony obniżył aż o 7 pkt proc. składki do ZUS, a z drugiej zgodził się na potężne wydatki na wcześniejsze emerytury. Efekt? ZUS notuje rekordowe deficyty.
Trudno oczywiście ocenić, na ile decyzja o obniżeniu kosztów wpłynęła na poprawę sytuacji na rynku pracy i jak bardzo pomogła nam uniknąć recesji, jednak wiadomo na pewno, że miała znaczenie. Świadczy o tym fakt, że do 2008 roku, zawsze gdy nasza gospodarka zwalniała do poziomu poniżej 5 proc., lawinowo rosło bezrobocie. A miejsca pracy powstawały dopiero po przekroczeniu tej dynamiki. Na przykład w latach 1998 – 2002, kiedy wzrost nie przekraczał 5 proc., a w latach 2001 – 2002 sięgał zaledwie 1,4 proc., bezrobocie wręcz eksplodowało – z 10,6 proc. do 20,6 proc. W ubiegłym roku nasz wzrost to 1,7 proc., a bezrobocie trzyma się w ryzach. W tym roku oscyluje wokół 11 proc. Co więcej, mimo mizernego wzrostu firmy tworzą miejsca pracy. Według BAEL pracuje obecnie 16,2 mln Polaków, najwięcej od 20 lat. Dzieje się tak nie tylko ze względu na wyższe pensje netto i większą motywację do podejmowania pracy, ale także dlatego, o czym często zapominają krytycy obniżki kosztów pracy, że także pracodawcy zyskali na redukcji składki rentowej około 10 mld zł rocznie. Rośnie też, czym zachwycają się nawet ekonomiści, krytycy obniżek, spożycie wewnętrzne. A skąd ono pochodzi? Właśnie z pracy i wyższych dochodów netto.
Podnoszenie kosztów pracy prowadzi do ograniczenia popytu wewnętrznego, pogorszenia sytuacji na rynku pracy, wzrostu wydatków na świadczenia socjalne, ograniczenia inwestycji. Uzdrawianie finansów publicznych nie powinno opierać się wyłącznie na podwyżce i tak wysokich obciążeń obywateli. A obawiam się, że przy braku determinacji rządu do podejmowania reform systemowych skończyłoby się tak: rosną podatki i składki, przez dwa, trzy lata finanse państwa zyskają oddech (czytaj: politycy będą rozdawać nasze pieniądze), a po tym okresie znów rząd sięgnie do naszych kieszeni. Teraz na przykład sięga po pieniądze na emerytury z OFE.
Można się więc pogodzić ze wzrostem obciążeń podatkowych czy składkowych pod jednym warunkiem. Rząd przedstawia odważny i przynoszący na stałe ulgę naszym finansom program sanacji kasy państwa. To warunek sine qua non.