Rząd bez pardonu wyklucza z rynku pracy starszych pracowników. W ustawie o zwolnieniach w administracji, która właśnie trafiła do Sejmu, zachęca kierowników urzędów, aby w pierwszej kolejności pozbywali się starszych osób. Także ci, którzy łączą pracę z emeryturą, mają od stycznia stracić etaty. Wszystko to graniczy z obłędem. Wszak mamy najniższy w krajach UE wskaźnik zatrudnienia starszych osób – pracuje zaledwie co trzecia osoba w wieku 55 – 64 lata. Powinniśmy więc za wszelką cenę zachęcać je, aby zostały na rynku pracy. Tym bardziej że już co najmniej dwa razy rząd ogłaszał wdrażanie programu aktywizacji osób 50+.
W uzasadnieniu do ustawy o zwolnieniach w urzędach można znaleźć taki fragment: „Racjonalizacja może być przeprowadzona w szczególności przez rozwiązanie z pracownikiem stosunku pracy, w tym z pracownikiem posiadającym prawo do emerytury lub renty”. Kiedy to zobaczyłem, nie mogłem uwierzyć. Bo jaka jest logiczna konsekwencja analizy tego zdania. Kierownik urzędu ma się kierować przy wyborze osób do zwolnień nie ich merytoryczną wiedzą, umiejętnościami, zaangażowaniem w pracę czy przydatnością, ale de facto wiekiem. To jawna dyskryminacja. Tym bardziej nieuzasadniona, że takich praktyk zakazał prawie dwa lata temu Sąd Najwyższy. W uchwale z 21 stycznia 2009 r. (sygn. akt II PZP 13/08 – podaję ją świadomie, aby wszyscy zainteresowani wiedzieli, na co się powołać, pisząc pozew do sądu) wskazał, że pracodawcy nie mogą uzasadniać zwolnienia pracownika wyłącznie tym, że przekroczył określony wiek i nabył prawo do świadczeń. Sądy mogą więc uchylać decyzje pracodawców o zwolnieniach za wiek starszych pracowników. I mam nadzieję, że tak będzie.
Podobnie rzecz się ma z pomysłem rządu na odebranie pracującym emerytom, którzy nie rozwiązali stosunku pracy, prawa do równoczesnego pobierania świadczenia z ZUS i zatrudnienia. Rząd mówi, że chce w ten sposób doprowadzić do tego, aby te osoby pracowały, ale nie pobierały emerytury z ZUS. Ma to dać 700 mln zł oszczędności z tytułu wypłaty świadczeń. Pomijając aspekt fundamentalny, że emerytura to nie łaska, pochodzi ze składek i państwu nic do tego, czy ten, kto nabył do niej prawo, pracuje, czy nie, to skutek tego może być opłakany. Takie osoby zrezygnują z pracy i zostaną wyłącznie na świadczeniu. A to dla gospodarki i budżetu wymierna strata. Do ZUS i urzędów skarbowych nie wpłyną ich składki i podatki. Ponadto cenę za takie przedsięwzięcia zapłacą także ci starsi pracownicy i ich rodziny – spadną ich dochody, nie będą aktywni. Mogą się poczuć zmarginalizowani.
W działaniach rządu brakuje konsekwencji. W sposobie myślenia o pracy starszych osób wciąż też tkwi błąd logiczny i związany z tym fałszywy mit, że starsi zabierają pracę młodym. To udowodniona nieprawda. Wysyłanie ludzi na wcześniejsze emerytury czy sztuczne ich dezaktywizowanie nie zwiększa wcale liczby miejsc pracy w gospodarce. Bo przecież świadczenia trzeba sfinansować z podatków i składek pracujących, przez co stają się oni drożsi. A jeśli tak, to jest na nich mniejsze zapotrzebowanie.
Oprócz negatywnych konsekwencji ekonomicznych taka polityka prowadzi też do dewastacji idei aktywizacji starszych osób i do ich ucieczki za wszelką cenę na świadczenia społeczne. Jeśli jest tak, że z jednej strony państwo deklaruje, że zrobi wszystko, aby pracowało więcej starszych osób, a z drugiej pojawiają się zachęty do ich zwalniania, to takie osoby nie tylko czują się stygmatyzowane, niepotrzebne czy gorsze, ale zdając też sobie sprawę z nieprzewidywalności rozwoju wypadków, za wszelką cenę starają się uciec z rynku pracy na jakiekolwiek świadczenie. Lepsza nawet niewielka emerytura z ZUS w garści niż szczytne cele o aktywizacji na dachu – myślą.