Ostatnio pojawił się pomysł, aby osobom, które nie pracowały przez dłuższy okres, państwo oferowało tzw. emeryturę obywatelską. Wszyscy, bez względu na poziom wpłaconych składek, mieliby zagwarantowaną emeryturę na minimalnym poziomie. Szczególnie ci, którzy nie uzbieraliby odpowiedniej kwoty nawet na niską emeryturę, bo np. przez większą część życia pozostawali nieaktywni zawodowo lub funkcjonowali w szarej strefie.
Na pierwszy rzut oka pomysł ten może wydawać się atrakcyjny. Niska emerytura obywatelska, ale niskie też składki. Reszta, jak rozumiem, w ramach dobrowolnego ubezpieczenia. Taki system emerytalny poza jedną zaletą, jaką jest jego wyjątkowa prostota, ma jednak wiele wad.
Po pierwsze, ma to być system, który rekompensuje okres niepłacenia składek. Ale de facto do ich niepłacenia wręcz zachęca! Skłania do przechodzenia do szarej strefy, gdyż przebywanie w niej bardziej się opłaci niż legalne odprowadzanie składek.
Po drugie, jeśli takie rozwiązanie weszłoby w życie, zostałby zerwany fundament, na którym zbudowano w Polsce nowy system emerytalny: zasada, że nasza emerytura jest powiązana z poziomem wpłaconych składek. Poprzedni system, w którym państwo gwarantowało wysokość emerytury, został przez Polaków odrzucony. We wszystkich badaniach przeprowadzanych w latach 90. (przed reformą emerytalną) przeważająca większość respondentów oczekiwała systemu, który uzależnia przyszłą emeryturę od kwot wpłaconych składek. Polacy jako wyjątkowo niesprawiedliwą oceniali uśrednioną emeryturę, która nie miałaby żadnego związku z ich wkładem własnym. A propozycja, nazwana elegancko emeryturą obywatelską, byłaby takim właśnie rozwiązaniem.
Pomysł emerytury obywatelskiej pasuje jak ulał do drugiego zgłaszanego ostatnio pomysłu: dobrowolności ubezpieczenia w drugim filarze. Takie rozwiązanie jest popularne w krajach, gdzie uznaje się, że zabezpieczenie na starość powyżej pewnego minimum jest indywidualną sprawą każdego człowieka. Państwo gwarantuje minimalną emeryturę dla wszystkich, a jeśli ktoś chce żyć powyżej minimum, sam musi się ubezpieczyć. Problem polega na tym, że w Polsce, gdzie wysokość emerytury zbliżała się w przeszłości do 80 proc. średniego wynagrodzenia, nagłe wprowadzenie systemu, gdzie ta relacja jest znacznie niższa (rzędu 20 proc.), prędzej czy później wymusiłoby na państwie wypłaty świadczeń. Finansowane oczywiście z powszechnych podatków.
Wprowadzenie takiego systemu obniżyłoby składki pracującym, ale na przyszłe pokolenia nałożyłoby dodatkowy ciężar ukrytego długu. Czyli byłoby odwrotnością wprowadzonej w 1999 r. reformy, która ujawniła część ukrytego długu państwa wobec przyszłych emerytów. Co więcej, takie rozwiązanie byłoby ze wszech miar nieefektywne, gdyż ze składki emerytalnej, która dzisiaj jest częścią naszych oszczędności, uczyniłaby podatek, którego konstrukcja zniechęcałaby do jego płacenia.
Dziwię się tym coraz to nowym pomysłom. Nie dość, że nie są one dobrze przygotowane merytorycznie, to jeszcze wprowadzają zamęt do debaty publicznej. Jednym z kluczowych elementów stabilności prowadzenia działalności gospodarczej jest przewidywalność. Kolejne zgłaszane pomysły zmniejszają jej skalę. I to w znacznie szerszym aspekcie niż tylko dotyczącym podmiotów, jakimi są fundusze emerytalne. Tak naprawdę dotyczy to nas wszystkich dziś płacących składki. Im mniej tego typu pomysłów, tym lepiej.