Polska to kraj pełen nonsensów. Osoba zatrudniana na skromnym etacie i prowadząca dodatkowo maleńką firmę w ZUS płaci dwie składki do NFZ. I nie ma za to lepszej opieki medycznej. Jej sąsiad gospodarz, nawet jeśli ma 100 ha ziemi i roczne przychody sięgające kilkuset tysięcy złotych – do NFZ nie płaci nic.
Robi to za niego budżet, czyli tak naprawdę często znacznie ubożsi podatnicy. To oczywista niesprawiedliwość, którą w końcu za sprzeczną z ustawą zasadniczą uznał wczoraj Trybunał Konstytucyjny. – Sytuacja rolników jest zróżnicowania i obejmuje jednostki o bardzo wysokich dochodach – przekonuje TK. Dlatego część z nich może sama za siebie wpłacać składki na zdrowie.
Kluczowe jest tu stwierdzenie „sami za siebie”. To oczywiste, że sami płacimy za to, co konsumujemy. A dopiero wtedy, gdy nam nie starcza na podstawowe potrzeby, może interweniować państwo. Tak działa zasada pomocniczości. Jeśli jest zakłócona, następuje demoralizacja. Jej skutkiem jest, po pierwsze, wykorzystywanie słabszych przez tych, którzy są lepiej i mocniej reprezentowani politycznie. Po drugie, i chyba nawet gorsze, demoralizacja mózgów obywateli. Zaczynają wierzyć, że załatwienie, wyrwanie, jazda na gapę są stanem naturalnym. Jeśli nic nie dostają za darmo, czują się frajerami. Tak rodzą się roszczenia i homo sovieticus.
Dlaczego więc trzeba było czekać, aż dopiero TK uzna sprawę składek do KRUS za niedorzeczną? Wszystko za sprawą tchórzostwa i miałkości polityków. Na ustach mają sprawiedliwość, ale boją się narażać wyborcom. TK zapalił zielone światło do zmian. Teraz ruch po stronie polityków. W razie czego mogą nawet zrzucić na sędziów odpowiedzialność za nie. Nie wolno im jednak na pewno kuglować. Na przykład ustalić, że bardzo niskie składki do KRUS zapłaci 0,5 proc. najzamożniejszych rolników. Oczywiście formalnie zadośćuczyniliby zarzutom TK. Ale demoralizacja mózgów, eskalacja żądań i demokracja szarpana będą trwać w najlepsze.