„Praca stawała się interesująca dopiero wtedy, kiedy szło o wysoką stawkę” – pisał Joseph E. Stiglitz w „Szalonych latach dziewięćdziesiątych”. Byłeś tyle wart, ile zdołałeś zarobić. Najlepsi wybierali wydziały prawa, zarządzania, ekonomii. Dysproporcje w wynagrodzeniach przyprawiały o zawrót głowy.
Pakiet płacowy Richarda Grasso, szefa giełdy nowojorskiej, przekraczał 150 mln dol., a całkowite roczne wynagrodzenie było niemal równe dochodowi netto New York Stock Exchange w 2001 r. Ale właśnie wtedy wszystko w gospodarce buzowało; przykrywka na garnku z wrzątkiem podskakiwała jak szalona. Nawet Stiglitz przyznaje, że nigdy przedtem gospodarka amerykańska nie była tak innowacyjna.
Niektórzy ekonomiści przekonują, że rozpiętości dochodów nie sprzyjają rozwojowi, zwłaszcza krajów biedniejszych. Ale Robert J. Barro, amerykański profesor (od lat kandydat do Nagrody Nobla), w swoich pracach udowadnia, że wprost przeciwnie. W Polsce w szalonych latach 90. po komunistycznym skrępowaniu otworzyły się nowe możliwości. Cała masa możliwości. Kwitła przedsiębiorczość. Pojawiła się wataha głodnych, gotowych wszystko poświęcić i wszystko zaryzykować, by osiągnąć sukces. Oblegane wydziały – których przybywało w tempie geometrycznym – to ekonomiczne, biznesowe, prawnicze, zarządzania. Koncerny zachodnie, które zaczęły wchodzić na polski rynek, ekspaci ze swoim zachodnim stylem życia wyznaczali pułapy, do jakich zaczęto sięgać. Ambicje napędzały rynek.
Według danych United Nations University-World Institute for Development Economics Research Polska sprzed transformacji była krajem o egalitarnym rozkładzie dochodów i współczynniku Giniego oscylującym wokół poziomu 0,2. Transformacja przyniosła rozwarstwienie i rewolucję dochodów – duże grupy społeczne pięły się błyskawicznie po drabinie dochodów, inne równie szybko leciały dół. Cała gospodarka Polski przetwarzała się w szalonym tempie.
Poziom nierówności jest w Polsce wciąż wyższy niż w większości krajów wysoko rozwiniętych, choć nie osiąga rozmiarów, jakie obserwujemy w krajach Trzeciego Świata lub niektórych postsowieckich. Te nożyce zaczynają się powoli zwierać. W miarę wzrostu zamożności rozpiętości dochodów maleją, podkreśla Barro. Współczynnik Giniego dla Polski zbliża się do średniej unijnej. A według badań audytorskiej Sedlak & Sedlak różnice między płacami menedżmentu i szeregowych pracowników spłaszczają się. To zjawisko pozytywne społecznie, ale dla gospodarki już mniej. Stępiły się bodźce rozwoju. Szkoda szalonych lat dziewięćdziesiątych.