Od lat słyszymy o jednym okienku. Rząd chce w ten sposób zachęcać Polaków do zakładania firm. Powinno to trwać jeden dzień – przekonuje. Ale na razie co jest ono raczej powodem do kpin z urzędniczej nieudolności niż prawdziwą zachętą.
To prawdziwy barometr tego, jak nasze państwo traktuje osoby prowadzące firmy. Są one podejrzewane o przekręty, nieuczciwość, kontrolowane przez ponad 40 inspekcji. Jeśli chcą się upomnieć w sądzie o należności – na wyrok muszą czekać 1000 dni.
Prowadzenie firmy w Polsce to prawdziwy tor przeszkód. Dowody na to można mnożyć. ZUS wydawał np. wielu osobom zaświadczenia o tym, że nie zalegają ze składkami, kiedy czasowo wstrzymywały się od prowadzenia firmy. Teraz ściga je za rzekome zaległości. W determinacji osoby te składają przeciw ZUS-owi pozew zbiorowy. Podobna sprawa dotyczy przedsiębiorczych matek, które zyskały prawo do niepłacenia składek dopiero po abolicji uchwalonej przez Sejm. Teraz z kolei ZUS będzie się upominać o składki od abonamentów medycznych. Zaległości może ściągać nawet do 10 lat wstecz.
Nie jest to wyłącznie dowód na słabość stanowionego prawa, które jest niejasne, nieprecyzyjne, uznaniowe. Co gorsza, w razie sporów interpretacyjnych latami trzeba czekać na rozstrzygnięcia sądów. Problem polega też na tym, na czyją korzyść interpretuje się przepisy. U nas zwykle na niekorzyść firm. Przedsiębiorcze osoby, zamiast więc je zakładać, albo tego nie robią, albo szukają szansy za granicą. Ci, którzy je prowadzą, padają często ofiarami złych przepisów i urzędniczej mitręgi. A państwo powinno przedsiębiorców nosić na rękach (z nich żyje), a nie wciąż rzucać im kłody pod nogi.