Utrzymywanie się bezrobocia na obecnym wysokim poziomie przez rok czy dwa może być – paradoksalnie – korzystne dla gospodarki. Przyczyni się do jeszcze szybszego zwiększania wydajności pracy, a tym samym poprawi konkurencyjność krajowych firm.
W sytuacji gdy produkcja rośnie aż o 14 proc. w skali roku, najgorszą rzeczą byłaby teraz silna presja na wzrost płac. Osłabione kryzysem firmy mogłyby tego nie udźwignąć. Zwłaszcza, że według wszelkich prognoz złoty ma się umacniać, co osłabi pozycję polskich towarów na zagranicznych rynkach, ale też na naszych półkach – będą wypierane przez tańsze produkty zagraniczne.
Nie oburzajmy się zatem za bardzo, że bezrobocie szybko nie spada.
Przyznaję, że takie postawienie sprawy nie jest przyjemne dla osób mających problem ze znalezieniem pracy, ale prawa ekonomii są nieubłagane.
Wiem, że wiele osób tęskni za nieodległymi przecież czasami, gdy np. operator koparki żądał 10 tys. na rękę miesięcznie i tyle dostawał, bo nikogo nie było na jego miejsce.
Jednak stan niemal pełnego zatrudnienia nie wychodzi w perspektywie nikomu na dobre, bo oznacza pewny wzrost inflacji, niechybne podwyżki stóp i duszenie gospodarki.