Z pewną dozą smutnej satysfakcji spieszę donieść, że już we wtorek w życie wejdzie kolejne kiepskie prawo pisane na kolanie pod zamówienie medialno-publiczne. Owa głośna ustawa, za którą jak nigdy wcześniej zgodnie gardłowała Platforma pospołu z PiS, mająca w rezultacie doprowadzić do starcia z powierzchni ziemi pedofilów. A przynajmniej ich przykładnego karania, leczenia i kastrowania.
Nie, żebym broniła pedofilów. Ale nie widzę sensu w tworzeniu kolejnej ustawy, która nie będzie działać. A nie będzie, bo nic na jej pojawienie się nie zostało przygotowane. Jednym z zasadniczych punktów nowego prawa jest obligatoryjna terapia osób wykazujących seksualne skłonności wobec dzieci, skazanych za to prawomocnym wyrokiem. Tyle, że aby taką terapię prowadzić, potrzebne są pieniądze (nie ma), placówki (nie ma) i kadra (jak wyżej). Powiedzenie: „Niech się stanie”, nie wystarczy. Znów ktoś pomylił rzeczywistość z biblijną opowieścią. Wątpliwości wzbudza też praktyczny aspekt niektórych zawartych w ustawie rozwiązań. Na przykład karane ma być nie tylko seksualne wykorzystywanie dzieci, ale już samo nawiązywanie z nimi kontaktu (choćby przez internet). Do tej pory karane były czyny, a nie zamiary, i obawiam się, że w tej materii może dojść do wielu nadużyć.