Fundusz Rezerwy Demograficznej miał realnie zabezpieczać wypłatę emerytur z ZUS. Tak przynajmniej w 1999 roku planowali twórcy reformy. Skończyło się porażką. ZUS miesięcznie wydaje na emerytury 8,5 mld zł, a po 10 latach w FRD jest... 7,5 mld zł. Co więcej, rząd zagwarantował sobie pod koniec ubiegłego roku możliwość pożyczania w funduszu pieniędzy. Bez procentu. Powód? Notoryczne manko w budżecie i kasie ZUS.
W tej historii jak w soczewce skupia się prawdziwy problem kondycji systemu emerytalnego. Jest chronicznie niewypłacalny. Można planować tworzenie rezerw, ale gdy na bieżąco nie ma z czego zapłacić świadczeń, zawsze się po nie sięga. Dlatego bez reformy systemu lepiej już ten fundusz zlikwidować. Po to, by nie tworzyć iluzji bezpieczeństwa.
Aby wypłacać emerytury, możemy dalej pożyczać, co grozi wzrostem kosztu obsług długu i nie leczy choroby, zwiększyć składki, co spowoduje wzrost bezrobocia, albo ciąć wydatki. To ostatnie jest najrozsądniejsze. Nie stać nas na liczne przywileje, odstępstwa od zasad czy ucieczkę na emerytury młodych osób. Na przykład przywileje górników kosztują rocznie 8 mld zł. A powodem ich utrzymywania jest wyłącznie tchórzostwo polityków.