Nie skończyły się jeszcze konsultacje zgłoszonego przez Jolantę Fedak pomysłu o obniżeniu składki do OFE, a minister już ogłasza, że chce znieść obligatoryjność II filara i umożliwić wszystkim powrót do ZUS. Tempo zgłaszanych pomysłów jest zawrotne i politycznie chwytliwe bo OFE nie cieszą się (nie bez swojej winy) dobrą reputacją.
Skutek ich realizacji może być opłakany. Po pierwsze, jeśli cała składka trafi do ZUS, wzrosną zobowiązania tzw. systemu repartycyjnego, finansowanego z bieżących składek pracujących. Ubezpieczeni upomną się za 40 lat o wyższe świadczenie. A wypłacać je będą zatrudnieni, których, ze względu na pogarszająca się sytuację demograficzną, będzie mniej. System może tego nie wytrzymać.
Po drugie, OFE są stabilizatorem polskiego rynku. Zgłaszają popyt na obligacje i ich rentowność jest niższa. W akcjach ulokowały 54,8 mld zł. Biorą też udział w prywatyzacji. Właśnie kupiły np. kopalnię Bogdanka – budżet zarobił 1,1 mld zł. Czy resort pracy szacuje, co by się stało, gdyby Polacy zaczęli masowo wracać do ZUS, a OFE umarzałyby jednostki rozrachunkowe i sprzedawały aktywa? Pewnie nie. Po trzecie taki ruch podważyłby zaufanie – zarówno inwestorów do prowadzenia z Polską projektów publiczno-prywatnych, jak i ubezpieczonych do systemu emerytalnego.
Trzeba się jednak zgodzić z minister, że OFE powinny zarabiać głównie dla klientów, a nie tylko dla akcjonariuszy. Powinny też wreszcie zacząć, jak fundusze działające tylko na rynku, realnie konkurować zyskami dla emerytów.