Lekarze po raz kolejny rozpoczęli batalię o płacę minimalną – 6 tys. zł. Poprzednie próby się nie powiodły. Teraz grają ostrzej. Składają pozwy, aby szpitale płaciły im nawet 40 tys. zł odszkodowań, bo lekarz specjalista zarabia mniej niż jego kolega, który uczy się specjalizacji.
Sęk w tym, że pensje młodym lekarzom wypłaca Fundusz Pracy (mogą więc być nieco oderwane od realiów), a pozostałym medykom dyrektorzy placówek, które zazwyczaj mają kłopoty. Nie ma się co dziwić związkowi, że walczy o interesy grupy, którą reprezentuje. I wcale nie musi przegrać tej batalii. Nieraz już pokazał, że potrafi walczyć. Tak było w przypadku tzw. ustawy 203, kiedy ustawodawca przyznał lekarzom, pielęgniarkom i położnym podwyżki, ale bez wskazania, kto ma je finansować. Dzięki pozwom lekarze wywalczyli też skrócenie czasu pracy. Wydaje się jednak, że żądanie ustalenia płacy minimalnej zdecydowanie zmobilizuje rząd. Bo skoro jedna grupa zyskałaby to prawo, to w ich ślad poszłyby kolejne – np. pielęgniarki i położne. A to droga do likwidacji placówek medycznych.