W Sejmie toczy się walka o moralność Polaków. Efektem kompromisu może być częściowy zakaz usuwania ciąży i radykalne utrudnienie sztucznego zapłodnienia.
Posłowie chcą zakazać mrożenia zarodków, godząc się na zapłodnienie tylko jednego. Projektem zajmie się dziś Sejm. Będzie czytany wraz z dwoma innymi ustawami dotyczącymi aborcji: jedna liberalizuje obecne przepisy, druga wprowadza całkowity jej zakaz.
– Wprowadzenie proponowanych ograniczeń w in vitro oznaczałoby de facto zamknięcie drogi do leczenia niepłodności tą drogą – uważa Bartosz Arłukowicz, były minister zdrowia. I przypomina, że obecnie można mrozić sześć zarodków.
Zdaniem ekspertów propozycja jest absurdalna. – Wprowadzenie przepisów mogłoby paradoksalnie zagrozić bezpieczeństwu zarodków – uważa Katarzyna Goch z kliniki Invicta. – Projekt zakłada konieczność podania zarodka do macicy kobiety w ciągu 72 godzin od zapłodnienia. Co jeżeli ze względów medycznych lub losowych nie będzie można tego zrobić? Obecnie formą zabezpieczenia zarodka jest jego mrożenie. Lekarze mogą zaplanować optymalny termin podania go do macicy. – Jeśli przyjęto by przepisy, a transfer nie byłby możliwy z obiektywnych powodów, zarodek musiałby zginąć – tłumaczy Katarzyna Goch. Inna sytuacja: śluzówka macicy nie rozwija się prawidłowo, technicznie zabieg można wykonać, ale zarodek ma nikłe szanse na implantację. – W myśl nowych przepisów lekarze musieliby go podać, mimo że warunki nie byłyby optymalne – dodaje. Zdaniem wielu naszych rozmówców zabrakło konsultacji projektu ze środowiskiem medycznym; autorzy przepisów, chcąc chronić zarodki, proponują rozwiązania, które przyniosą odwrotny efekt.
Jedna z autorek projektu, Elżbieta Borowska z partii Kukiz’15, przekonuje, że głównym powodem zmian są niejasne losy zamrożonych zarodków. – Nie wiadomo, co kliniki z nimi robią – uważa posłanka. Eksperci wskazują, że działające od 2015 r. przepisy to uregulowały. Obecnie obowiązuje zakaz niszczenia zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju pod groźbą kary pozbawienia wolności od pół roku do pięciu lat.
Kolejną proponowaną zmianą jest umożliwienie zapładniania tylko jednej komórki jajowej. To, zdaniem lekarzy, jest dręczenie kobiet, które musiałyby być poddawane kolejnym zabiegom, które są dla nich trudne nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Szansa na to, by pobrana komórka jajowa została zapłodniona, wynosi 50–70 proc., jednak u pacjentów, gdzie jest problem po stronie mężczyzn z plemnikami lub u kobiet z niską rezerwą jajnikową, szanse na sukces wynoszą tylko 15 proc.
Tymczasem przy każdym podejściu do próby zapłodnienia trzeba by było od razu przygotowywać kobietę do zabiegu (obowiązek dotrzymania 72 godzin), nawet bez gwarancji na to, że taki zarodek powstanie.
Inną zmianą jest brak obowiązku zapewnienia przez partnerów kobiet, które skorzystają z dawstwa (np. w sytuacji, w której partner nie może mieć dzieci), iż uznają ojcostwo. Teraz kiedy para chce skorzystać z banków nasienia albo chce adoptować zarodek – ojciec jeszcze przed rozpoczęciem całej procedury musi pisemnie zagwarantować, że uzna dziecko jako swoje. To miało zapewnić ochronę m.in. alimentacyjną dziecku. Autorzy poselskiego projektu ten obowiązek chcą znieść. Uważają, że partner może uznać ojcostwo po porodzie, jeżeli będzie chciał. W opinii Sądu Najwyższego, który opiniował projekt, jest to działanie na niekorzyść dziecka.
Zdaniem lekarzy przyjęcie takiego prawa oznaczałoby koniec in vitro w Polsce. I pozbawiłoby wielu par szans na zostanie rodzicami. Ministerstwo Zdrowia z tymi argumentami się nie zgadza. Wygasiło ono program poprzedniego kierownictwa resortu, zapewniający finansowanie leczenia niepłodności. A minister zdrowia Konstanty Radziwiłł tłumaczy, że wprowadzenie Narodowego Programu Prokreacyjnego na miejsce poprzedniego programu nie będzie stanowiło rewolucji, ale obalenie mitu, że do leczenia niepłodności prowadzi tylko jedna droga na skróty: in vitro.
Zgodnie z nowym pomysłem ministerstwa w każdym województwie miałyby powstać kliniki leczenia niepłodności, gdzie odbywałoby się diagnozowanie przyczyn niepłodności, program wprowadzałby także edukację dotyczącą stylu życia i jego wpływu na płodność.
Politycy PiS na temat in vitro wypowiadali się negatywnie, jednak – jak zapewniają władze partii – podczas głosowania nad tym projektem nie będzie dyscypliny partyjnej. W tych kwestiach posłowie mają decydować zgodnie z własnym sumieniem.
Jakie szanse na wejście w życie ma projekt? Zadecyduje większość parlamentarna. Wśród autorów dominują posłowie z partii Kukiz’15, ale znalazł się jeden poseł PO – Marek Biernacki, są też członkowie PSL, a posłem sprawozdawcą jest Jan Klawiter, który startował z listy PiS, a obecnie jest niezrzeszony.
Elżbieta Borowska uważa, że posłowie PiS nie poprą pomysłu. Odmiennego zdania jest jeden z posłów PO, którego zdaniem projekt ma szanse na poparcie. – PiS musi zrobić jakiś ukłon wobec konserwatywnej części wyborców – uważa. Na coś będzie musiał się zgodzić – czy będą to niektóre pomysły proponowane w obywatelskim projekcie zakazu aborcji, czy też in vitro, okaże się prawdopodobnie w piątek. Wtedy będzie głosowanie, czy projekty zostaną skierowane do komisji sejmowych.
Ustawa antyaborcyjna ma już zagwarantowane, że posłowie się nad nią pochylą. PiS co prawda również przy tym projekcie nie wprowadza dyscypliny partyjnej, ale obiecał, że nie będzie projektów obywatelskich odrzucać już po pierwszym czytaniu. Jednak nie wiadomo, co zostanie zmienione podczas prac poselskich.
Z nieoficjalnych rozmów wynika, że przejść może część postulatów, może zostać np. wprowadzona graniczna data przy wykonywaniu aborcji. Obecnie nie jest ona jasno określona. Część polityków uważa, że może również zostać wprowadzony zakaz usuwania ciąży w przypadku wad płodu. Na pewno jednak nie przejdzie pomysł karania kobiet za dokonanie aborcji. Przeciw takiemu rozwiązaniu wypowiedziały się władze kościelne, a także prezes PiS Jarosław Kaczyński.
W czwartek będzie również czytany drugi projekt obywatelski komitetu Ratujmy Kobiety liberalizujący dostęp do aborcji w Polsce. Autorzy proponują, aby kobieta miała prawo do przerywania ciąży do końca 12. tygodnia bez podania przyczyny, później miała prawo do aborcji w trzech przypadkach (w jakich obecnie jest dozwolona): gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, występuje prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu lub gdy ciąża jest następstwem czynu zabronionego. Projekt najprawdopodobniej zostanie odrzucony po pierwszym czytaniu. Przeciwko takim zmianom już się wypowiedzieli posłowie PiS i PO.
Z kolei lewica chce referendum w sprawie aborcji – w kwietniu zapowiedziano zbiórkę podpisów pod wnioskiem w tej sprawie. Jak podaje radio RMF FM, miałyby być w nim zawarte cztery pytania o to, czy przerywanie ciąży powinno być dozwolone przez prawo: gdy zagrożone jest życie matki, gdy ciąża jest wynikiem gwałtu lub kazirodztwa, gdy wiadomo, że płód jest ciężko i nieodwracalnie upośledzony, oraz gdy kobieta jest w ciąży krócej niż 12 tygodni.