Koncepcja bonu zdrowotnego jest bardziej związana z komercjalizacją i przekształceniami własnościowymi publicznych placówek ochrony zdrowia niż wiele innych dotychczas zaproponowanych rozwiązań.
Wprowadzenie bonu zdrowotnego spowodowałoby, że NFZ stałby się czymś na kształt banku zdrowia. Takich instytucji mogłoby być więcej. Rolą państwa powinno być koncesjonowanie i nadzór nad ich funkcjonowaniem. Analogie do systemu bankowego czy ubezpieczeniowego wydają się w tym przypadku całkowicie usprawiedliwione. Instytucje te bowiem, oprócz zwykłego administrowania powierzonymi im pieniędzmi mogłyby i powinny mieć także możliwość ich bezpiecznego inwestowania.
Z punktu widzenia dyrektorów placówek opieki zdrowotnej sprawą trudną byłby fakt, że system ten zlikwidowałby konieczność zawierania kontraktów z oddziałami NFZ i wynikający z tego np. problem tzw. nieopłaconych nadwykonań. To wreszcie pacjent decydowałby, gdzie chce wydać swoje pieniądze, i bezpośrednio wpływałby na budżet jednostki służby zdrowia.

Trudny okres przejściowy

Z prostego rachunku wynika, że na początku kapitał statystycznego ubezpieczonego byłby relatywnie niewielki. Z pewnością kwota ta powinna wystarczyć na zaspokojenie potrzeb incydentalnie chorującej osoby młodej lub w średnim wieku. Byłaby jednak zbyt mała dla osób starszych, przewlekle chorych i np. małych dzieci. Można założyć przynajmniej dwa równoległe, dodatkowe źródła dofinansowania tych grup potencjalnych pacjentów. Pierwsze istnieje już obecnie i stanowi je budżet państwa. Służba zdrowia, finansowana jest nie tylko ze składek, ale także z budżetu. W skali roku jest to dodatkowo nawet kilka miliardów złotych, które mogłyby być przeznaczone na ten właśnie cel.
Drugie źródło jest potencjalnie znacznie bardziej efektywne, choć trudniejsze do wykorzystania. Jest nim bowiem konieczna do przeprowadzenia reforma systemu ubezpieczeń społecznych. W dużym stopniu i wyłącznie ze względów politycznych blisko 10 mln osób - głównie rolników - jest wyłączonych z powszechnie obowiązującego systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Nie płacą oni także np. podatku dochodowego, uszczuplając dochody budżetu państwa. Korzystają jednak z bezpłatnych świadczeń. Oznacza to, że pozostali ubezpieczeni muszą sfinansować koszty leczenia swoje i wspomnianych beneficjentów dotychczasowych przepisów. W istocie, bez rozwiązania tego problemu, trudno mówić o spójnych logicznie i uczciwych społecznie propozycjach jakichkolwiek zmian.

Grupy najwyższego ryzyka

Dodatkowe pieniądze pochodzące np. z wymienionych źródeł powinny zwiększać w części konta potencjalnych pacjentów z grup największego ryzyka wiekowego. Możliwe byłoby zastosowanie np. opartego na danych statystycznych zachorowalności odpowiedniego mechanizmu wag przeliczeniowych dla wyszczególnionych grup wiekowych. Pomocne byłyby doświadczenia firm ubezpieczeniowych. W części zaś środki te powinny powiększać ogólną ilość pieniędzy dla zaspokojenia potrzeb zdrowotnych wszystkich ubezpieczonych.
W wyniku proponowanego rozwiązania zmieniłaby się wyraźnie relacja pomiędzy państwem i obywatelem. Prowadziłoby to do zwiększenia samodzielności każdej osoby w sferze zaspokojenia potrzeb z zakresu ochrony zdrowia. Bez ryzyka popełnienia dużego błędu można przyjąć, że bon zdrowotny powinien doprowadzić także do zracjonalizowania popytu na wiele nadmiernie obecnie wykorzystywanych świadczeń zdrowotnych.

Dodatkowe ubezpieczenia

Elementem koniecznym dla spójności funkcjonowania całości systemu muszą być indywidualne ubezpieczenia zdrowotne. Powinny one stanowić dodatkowe źródło finansowania świadczeń zarówno ponadstandardowych, jak i tych, na które nie wystarcza pieniędzy zgromadzonych na indywidualnych rachunkach zdrowotnych (wartość bonu).
Ponadto dodatkowe ubezpieczenia są potrzebne także po to, aby obywatele mogli mieć coraz szerszy dostęp do osiągnięć szybko rozwijającej się medycyny. Ten postęp jest niestety kosztowny i żadnego państwa nie stać na opłacenie wszystkim dostępu do najnowocześniejszych procedur. Ta przesłanka stała się podstawą do tworzenia koszyka świadczeń gwarantowanych. Państwo musi jednak stworzyć warunki dostępu do tych procedur, w ramach innych, legalnych źródeł finansowania. Medycyna na przyzwoitym poziomie jest relatywnie droga i proces ten będzie postępował. Wydaje się oczywiste, że dodatkowe koszty obywateli związane z koniecznością współfinansowania świadczeń, w postaci zawierania indywidualnych ubezpieczeń zdrowotnych, powinny być rekompensowane przez państwo.

Długoletni proces

Warunkiem koniecznym dla realizacji takiego przedsięwzięcia byłby także czas potrzebny na stopniowe wprowadzanie do systemu kolejnych grup wiekowych ubezpieczeniowych. Proces tych zmian byłby rozłożony na kilka lat. Ludzie starsi, np. po przekroczeniu określonej granicy wieku, najpóźniej weszliby do systemu. Trudno bowiem oczekiwać ponoszenia przez nich dodatkowych kosztów ubezpieczeń, nawet w przypadku korzystnych rozwiązań fiskalnych.
Główną przesłanką tego pomysłu jest zaproponowanie innego punktu widzenia dotyczącego rozwiązania problemu do tej pory nierozwiązywalnego. Niektóre argumenty są powszechnie znane, ale ignorowane przez projektodawców nowych rozwiązań. Trzeba jednak pamiętać, że proces reformowania systemu ochrony zdrowia praktycznie nie ma końca. Tymczasem idea bonu zdrowotnego wpisuje się bardziej w koncepcję komercjalizacji czy przekształceń własnościowych SP ZOZ niż wiele innych zaproponowanych rozwiązań.