Brak miejsc na dodatkowe klasy i pieniędzy na dostosowanie szkół do nowych warunków – to główne argumenty, jakie podaje strona samorządowa domagająca się przesunięcia reformy likwidującej gimnazja.
Ministerstwo Edukacji Narodowej 16 września zamierza zaprezentować projekt ustawy, który szczegółowo określi tryb i sposób wdrażania zmian w oświacie. Z czerwcowych zapowiedzi szefowej resortu Anny Zalewskiej wynika, że gimnazja znikną, a pojawi się szkoła powszechna, która będzie trwać osiem lat. Z kolei licea zostaną wydłużone z lat trzech do czterech. Wciąż jednak brakuje szczegółów, bez których samorządy nie mogą się przygotowywać do wdrażania zmian. Szefowa MEN na ostatnim spotkaniu z oświatowymi związkami przyznała, że jest otwarta na dyskusje i propozycje przedstawione przez samorządowców.
– Przede wszystkim gminy nie mogą mówić, że stracą finansowo na tych zmianach. Te, które zarządzają szkołami podstawowymi i gimnazjami, w dalszym ciągu będą otrzymywać tyle samo pieniędzy na osiem klas szkoły powszechnej, ile obecnie na dziewięć oddziałów podstawówki i gimnazjum. Otrzymaliśmy zapewnienie, że siatka zajęć ma być wręcz identyczna jak obecnie – potwierdza Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury Forum Związków Zawodowych.
Liczą wydatki
To, że nie są jeszcze znane szczegóły reformy i samorządy nie wiedzą, co mają robić, nie oznacza, że czekają na rozwój wydarzeń z założonymi rękami. – Poleciłem wszystkim członkom naszej organizacji przygotowanie kalkulacji kosztów przeprowadzenia zmian w oświacie. Szczegółowe wyliczenia przedstawimy na początku września – zapowiada Marek Olszewski, wójt gminy Lubicz, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich RP. Część urzędników gmin już usiadła do kalkulatorów. – Odprawy dla nauczycieli i pracowników obsługi, likwidacja majątku, zorganizowanie nowych typów szkół podstawowych – to wszystko obciąży lokalne budżety – wylicza Tadeusz Krzakowski z Urzędu Miasta w Legnicy.
Co samorządy muszą m.in. zrobić przy wdrażaniu reformy oświatowej / Dziennik Gazeta Prawna
– Zakładamy, że na każdą placówkę wskazaną do zmiany trzeba będzie wydać około miliona złotych. Na ten koszt złożą się dostosowanie toalet, zorganizowanie i wyposażenie pracowni, np. do chemii, fizyki, czy zakup odpowiedniej wielkości ławek i krzeseł – podsumowuje Antoni Pawlak z Urzędu Miasta w Gdańsku. Wskazuje też, że wydłużenie etapu kształcenia w jednej szkole do 8 lat spowoduje, iż nie wszystkie placówki będą w stanie pomieścić dodatkowe dwa roczniki dzieci. I sugeruje, że w związku z tym konieczna będzie zmiana obwodów szkolnych.
Na podobne problemy zwracają uwagę także inne gminy. – Reforma spowoduje konieczność umiejscowienia szkoły podstawowej w dwóch budynkach. Obecne podstawówki nie pomieszczą wszystkich chętnych – mówi wprost Stanisław Kowalczyk z Urzędu Miasta w Brzegu. W identycznym tonie wypowiada się Donata Malinowska, dyrektor Biura Obsługi Szkół i Przedszkoli w Gorzowie Śląskim. – Zmiana może spowodować, że nie we wszystkich naszych szkołach będą warunki do utworzenia klasy VII i VIII. Po prostu brakuje wolnych sal – potwierdza.
Z naszych informacji wynika, że resort edukacji zakłada wprowadzenie okresów przejściowych na dostosowanie budynków po gimnazjach do wymogów szkół powszechnych. Gminy będą miały na to trzy, a być może nawet pięć lat.
– Oczywiście idealnym rozwiązaniem byłoby umiejscowienie placówki w jednym miejscu, ale być może za rok w niektórych gminach w jednym budynku mieściły się będą klasy II i III gimnazjum oraz VII klasa szkoły powszechnej. Wyobrażamy sobie też taką sytuację, że w obecnej podstawówce są np. klasy I–IV, a pozostałe będą tworzone w obiektach po gimnazjach – zdradza Sławomir Wittkowicz.
Problemy z siecią
Kolejnym problemem, na który wskazują samorządy, jest ułożenie nowej sieci szkół i obwodów, do których dzieci będą przypisane. – Podstawowe trudności będą stanowić brak czasu na staranne i przemyślane wprowadzenie planowanych zmian oraz brak środków na ich realizację – przekonuje Małgorzata Leśniewska, zastępca dyrektora Gminnego Zarządu Oświaty w Nysie.
– Dopiero w połowie września mamy poznać projekt ustawy, w którym być może znajdą się nowe, niezapowiadane dotychczas zmiany. Sam proces jej uchwalenia może się skończyć dopiero w grudniu. To rodzić może sporo problemów związanych ze zmianą sieci szkół – twierdzi Agnieszka Kłąb z stołecznego ratusza.
Z sondy, jaką DGP przeprowadził wśród samorządów, jednoznacznie wynika, że urzędnicy najbardziej obawiają się właśnie problemów z ustaleniem nowych obwodów i przeprowadzeniem adaptacji budynków. Dlatego namawiają rząd, aby reformę opóźnić o rok, czyli wprowadzać od września 2018 r. – Jeśli nowe regulacje nie zostaną uchwalone najpóźniej w listopadzie, to samorządom trudno będzie przeprowadzić zmianę sieci szkół i zarezerwować dodatkowe środki na ten cel – kwituje Wittkowicz.