Rządowy projekt zmian do ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę zakłada wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej dla osób świadczących pracę na podstawie umów-zleceń i innych umów o świadczenie usług (w tym także w formie samozatrudnienia). Nakłada ponadto na przedsiębiorców zatrudniających osoby na podstawie tego rodzaju kontraktów obowiązek prowadzenia ewidencji ich czasu pracy. Takie rozwiązania czyni z umów cywilnoprawnych protezę umowy o pracę. Skutki mogą być opłakane.



Cenię sobie i wspieram postulat godziwego wynagrodzenia. Można dyskutować, czy jego realizacja wymaga działań w głównej mierze regulacyjnych, czy też większą rolę należałoby upatrywać w zwiększeniu znaczenia mechanizmów rynkowych. Nie rozstrzygając powyższego dylematu, jako niezasadne postrzegam takie działania prawotwórcze, które dążą do zapewnienia godziwego wynagrodzenia osobom zatrudnionym na umowach-zleceniach (i innych umowach o świadczenie usług, określanych dalej łącznie dla uproszczenia jako umowy cywilnoprawne) przy jednoczesnym naruszeniu spójności koncepcji rozróżnienia tych kategorii kontraktów od umów o pracę. Przy realizacji jednego postulatu, zaprzepaszczony zostaje inny, znacznie donioślejszy, mający systemowe znaczenie. Proponowane zmiany zdecydowanie za bardzo zbliżają bowiem umowy cywilnoprawne do umowy o pracę. Idea, aby płacić więcej osobom zatrudnionym na podstawie kontraktów cywilnoprawnych, jest słuszna. Jednakże sposób, w jaki ustawodawca zamierza to zrobić, tj. poprzez wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej w połączeniu – co podkreślam – z obowiązkiem ewidencjonowania czasu pracy zleceniobiorców, jest całkowicie nieadekwatny i sprzeczny z istotą umów cywilnoprawnych.
Umowy cywilnoprawne nie mają jednolitego charakteru, tak jak umowy o pracę. Różnią się między sobą w szczególności co do kategorii wykonywanych zadań, jak również co do okoliczności ich wykonywania, a także poziomu staranności uzgodnionego przez strony. Trudno w związku z tym ustalić w sposób adekwatny stawkę wynagrodzenia minimalnego, która powinna się różnić w zależności od charakteru umowy. Godzina pracy osoby, od której wymagana jest zwykła staranność, nie jest równa godzinie pracy osoby, od której wymaga się szczególnej staranności (abstrahując już od samego przedmiotu umowy). Sytuacja dodatkowo się komplikuje, jeżeli charakter umowy (a w szczególności miernik staranności) zmienia się w trakcie jej trwania. Wątpliwości te dotyczą również obowiązku prowadzenia ewidencji czasu pracy – również ona powinna uwzględniać charakter umowy, w tym w szczególności wymagany poziom staranności.
Z łatwością można wskazać sposób na unicestwienie obowiązku prowadzenia ewidencji czasu pracy. Wystarczy, że strony umowy cywilnoprawnej umówią się, iż usługi powinny być świadczone z zachowaniem najwyższej staranności i tylko z takiego tytułu należne będzie wynagrodzenie. Wówczas objęty rejestracją czas spędzony nad świadczeniem usług z należytą starannością nie będzie miał wpływu na wysokość wynagrodzenia. Rejestr pozostanie sobie, a wynagrodzenie sobie. Praktyka gospodarcza stworzy zapewne inne – oparte na zasadzie swobody umów – konstrukcje odpowiadające potrzebom stron. Ustawodawca nie poradzi sobie z nimi prostym narzędziem reglamentacyjnym polegającym na ewidencji, która jest skuteczna jedynie na gruncie semiimperatywnych norm prawa pracy i uprzywilejowania pracownika w postępowaniu sądowym przed sądem pracy.
Wprowadzając zmiany, ustawodawca zamierza zapobiegać nadużywaniu przez pracodawców umów cywilnoprawnych jako alternatywy dla umów o pracę. Wylewa jednak dziecko z kąpielą. Aby przeciwdziałać nadużyciom w jednym konkretnym obszarze (tj. zawieraniu umów cywilnoprawnych w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy), proponuje zmiany, które powodują rewolucję w odniesieniu do wszystkich umów cywilnoprawnych i wypaczają istotę tych umów. Ponieważ przedsiębiorcy nadużywają umów cywilnoprawnych, a ustalenie, czy umowa jest zawierana w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy oraz czy na przedsiębiorcy ciążą określone obowiązki prawno-pracownicze, jest uciążliwe i długotrwałe, to proponuje się narzucenie takich obowiązków wszystkim stronom korzystającym z umów cywilnoprawnych. Efekt jest taki, że na przedsiębiorców nakłada się dodatkowe, nieuzasadnione konstrukcją umów cywilnoprawnych i sprzeczne z ich istotą obowiązki, a zleceniobiorca (czy osoba wykonująca pracę na podstawie innej umowy o świadczenie usług) – nawet jeżeli jest zatrudniony w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy – nie dostaje umowy o pracę, ale jedynie swoistą protezę takiej umowy, czyli umowę cywilnoprawną noszącą pewne cechy umowy o pracę. Tutaj jednak dotykamy istoty problemu – trudności w ustaleniu, czy kontrakt jest zawierany w warunkach charakterystycznych dla stosunku pracy. Z czego wynika ta trudność? Odpowiedź jest prosta i znana od dawna – w dużej mierze z powszechnej akceptacji nadużyć ze strony firm idącą w parze z niewydolnością wymiaru sprawiedliwości.
Patrząc na zmiany w przepisach, dostrzegam w nich słuszną ideę połączoną z nieudolną próbą jej wdrożenia. Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Nie można poświęcać umów cywilnoprawnych i wypaczać ich specyfiki poprzez nadawanie im cech umów o pracę, tylko dlatego że społeczeństwo akceptuje nadużywanie tych umów, a sądy nie działają wystarczająco sprawnie. Kontrakty cywilnoprawne i umowy o pracę mają swoje uzasadnienie i powinny równolegle funkcjonować w obrocie z poszanowaniem swoich systemowych ról.