Na pełną ocenę skutków podpisanej właśnie przez prezydenta ustawy o programie 500+ trzeba będzie poczekać, ale już dziś warto zastanowić się, czy inwestycji w politykę rodzinną nie można byłoby dokonać sensowniej i skuteczniej - twierdzi Rafał Bakalarczyk.

Sam kierunek zwiększania wsparcia materialnego nie budzi wątpliwości - ocenił ekspert w zakresie polityki społecznej - gdyż dotychczasowa polityka wsparcia pieniężnego jest niewystarczająca. "W ciągu dekady kilkakrotnie zmniejszyła się liczba dzieci korzystających z zasiłków rodzinnych przewidzianych w ustawie o świadczeniach rodzinnych. Niskiej wysokości zasiłków rodzinnych towarzyszą niskie kryteria dochodowe uprawniającego do pomocy" - wskazał.

W efekcie - podkreślił - wiele polskich rodzin z dziećmi żyje w warunkach niepozwalających na zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb - według danych GUS w 2014 r. co dziesiąte dziecko żyło w gospodarstwie domowym, w którym poziom miesięcznych wydatków nie przekraczał granicy minimum egzystencji.

"Obecny program Rodzina 500+ wydaje się częściowo wychodzić naprzeciw wskazanym problemom. Można natomiast zastanawiać się, czy nie sensowniejsze byłoby podniesienie np. trzykrotnie wysokości zasiłków rodzinnych i 2-3 krotne podniesienie kryteriów uprawniających do nich, zamiast tworzenia nowego świadczenia. Można by było wówczas objąć wsparciem, i to większym niż obecnie, znacznie większą liczbę potrzebujących (nie tylko osoby ewidentnie ubogie, ale i część klasy średniej). Takie działanie w mniejszym stopniu komplikowałoby system wsparcia i jego obsługi. Rząd w swoich założeniach powołuje się jednak na intencję wsparcia uniwersalnego, skierowanego do wszystkich rodzin i odrębnego od podejścia stosowanego w pomocy społecznej" - opisywał.

500+: Poradnik dla dzieci i opiekunów >>>

Według niego "sama idea świadczeń uniwersalnych jako kompensaty kosztów związanych z pojawieniem się kolejnych członków rodziny jest uprawniona na gruncie doświadczeń zagranicznych". "Nie można jednak abstrahować od szerszego kontekstu instytucjonalnego w tychże krajach. W państwach, które mają osiągnięcia zarówno w ograniczaniu ubóstwa rodzin jak i stymulowaniu dzietności do poziomu zbliżonego do zastępowalności pokoleń, obok świadczeń pieniężnych istnieją także bardzo dobrze rozwinięte inne – głównie usługowe – formy wspierania rodzin, na czele z publiczną opieką nad dzieckiem" - podkreślił.

W większości krajów - mówił Bakalarczyk - "dąży się do jej upowszechnienia, a w części próbuje się także tworzyć bodźce do bardziej równomiernego godzenia ról między obojgiem rodziców (np. poprzez wydzielenie większej części urlopu tylko dla ojca, aby skłonić go do większego zaangażowania w rolę rodzicielską i zwiększenie szans kobiet na rynku pracy)".

Jak zauważył, "obecna formacja rządząca nie przedstawiła konkretnych i kompleksowych planów działań w przedstawionych kierunkach". "Co więcej, pojawia się ryzyko, że koszt programu – jak wskazuje dr Michał Polakowski z Fundacji ICRA - ograniczy realne możliwości inwestowania w inne, pozapieniężne instrumenty wsparcia rodzin. Skurczyć się mogą także fundusze inne wyzwania, jakie stoją przed polityką społeczną (np. rozwój wsparcia dla osób starszych i ich rodzin)" - dodał.

W Polsce - według niego - dylematy dotyczące tego jak alokować środki na politykę społeczną, są tym trudniejsze, że mamy na tle porównawczym bardzo ograniczone przychody budżetowe. W 2014 roku przychody budżetu z różnych form opodatkowania wyniosły około 33 proc. PKB, przy unijnej średniej na poziomie 40 proc. (w Danii – 50 proc., a we Francji i Belgii po 47,9 proc. według danych Eurostatu z 2014 roku).

Składa się na to także stosunkowo płaska struktura obciążeń podatkowych (dwie stawki podatkowe, przy czym na górna jest w porównaniu z innymi krajami niska i obejmuje niewielki odsetek obywateli). Dodając do tego system i strukturę ulg, niewielkie pieniądze udaje się pobrać od grup dobrze sytuowanych.

"Tymczasem w krajach, w których utrwalano jest tradycja uniwersalnych świadczeń (nie tylko pieniężnych, ale przede wszystkim tych realizowanych w formie usług publicznych), jak kraje nordyckie, mamy do czynienia ze swego rodzaju, niepisanym kontraktem społecznym. Zgodnie z nim, grupy zamożne uiszczają istotnie wyższe daniny publiczne, ale w zamian za to mogą, podobnie jak osoby gorzej sytuowane, korzystać z dobrodziejstw +uniwersalnego+ państwa opiekuńczego. Gdy zaś – tak jak Polsce – nie mamy de facto progresywnego systemu podatkowego na modłę zachodnioeuropejską, uzasadnienie dla wysokich i powszechnych świadczeń pieniężnych jest słabsze, zarówno z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej jak i możliwości finansowych" - podkreślił ekspert.

Ocenił, że mając na uwadze powyższe zagrożenia, być może należało z nieco mniejszym rozmachem przeznaczać środki na program Rodzina 500+ (np. zmniejszając kwotę wsparcia do 300 złotych lub tworząc górną granicę dochodu pozwalającą na ubieganie się o tego rodzaju pomoc ze strony państwa).

"Tym bardziej, że jest dyskusyjne czy akurat ten instrument przełoży się na wzrost dzietności. Ponad 50 proc. Polaków w to nie wierzy. Krótkookresowa poprawa w najbliższym czasie jest możliwa, ale – jak zauważa prof. Irena Kotowska - może to być raczej skumulowany efekt szeregu działań w polityce rodzinnej, na które składają się oprócz wspomnianego programu 500+ także inicjatywy podjęte przez poprzedników (wydłużenie urlopów, świadczenie rodzicielskie, Karta Dużych Rodzin, zmiana klimatu wokół rodziny w części samorządów i zakładach pracy)" - powiedział ekspert.

Podkreślił, że "dla wielu kobiet ważna jest realna możliwość powrotu na rynek pracy po urodzeniu dziecka oraz godzenia pracy z jego wychowaniem". "A jeśli chodzi o osiągnięcie tego celu, bardziej skutecznym instrumentem może być wysoko dostępna opieka żłobkowo-przedszkolna. Tymczasem, zwłaszcza w przypadku dzieci w wieku do lat 3 dostęp do tego wsparcia jest w skali kraju bardzo ograniczony" - argumentował.

Jak wskazał, "wyrażana jest też obawa, że program będzie sprzyjał utrwalaniu zachowań patologicznych, a pieniądze nie trafią zgodnie z przeznaczeniem na dzieci". "Te przypuszczenia nie znajdują, póki co, twardego oparcia w wiedzy porównawczej. Przykładowo, zeszłoroczne badania ekonomistów z Massachusetts Institute of Technology przeprowadzone w szeregu krajów nie potwierdzają hipotezy, że bezwarunkowe transfery sprzyjają zachowaniom aspołecznym (nie potwierdzają też hipotezy o wpływie na dezaktywizację zawodową). Nie oznacza to, że nie istnieje margines rodzin, w których problem wydania środków np. na używki pojawi się" - dowodził Bakalarczyk.

Jego zdaniem "zminimalizowaniu skali problemu może służyć wzmocnienie instytucji pracy socjalnej z rodziną, w tym instytucji asystenta rodziny; raporty Najwyżej Izby Kontroli przekonują, że ten ostatni instrument wymaga rozwoju i wzmocnienia w skali kraju, a, żeby to uczynić, przydałyby się także bodźce finansowe dla samorządów".

"Inną kwestią jest to, czy program nie będzie przyczyniał się do dezaktywizacji przynajmniej w pewnych grupach. Trudno wprawdzie zakładać, że ktoś kto ma w miarę godną pracę, pod wpływem zasiłku na dziecko z niej zrezygnuje, ale w przypadku części kobiet, które znajdują się poza sferą zatrudnienia, motywacja by tę pracę podejmować i jej poszukiwać, mogą być wraz z otrzymaniem świadczeń na kilkoro dzieci może być mniejsze. Jeśli rząd byłby zainteresowany obniżaniem tego ryzyka, powinien rozwijać także inne wymiary polityki społecznej. Problemem jest nie tyle wysokość zasiłku, co fakt, że płace są w niektórych grupach pracujących są bardzo niskie, a poziom ich zabezpieczenia i stabilności - niewystarczający" - zauważył Bakalarczyk.

Ponadto - według niego - "problem ten w największym stopniu dotyczy prac o niskim prestiżu i niesprzyjających samorealizacji, więc także pozamaterialne motywacje do ich podejmowania są niższe". "Zasadniczym problemem nie jest jednak tworzenie zachęt do pracy, ale znoszenie barier dla tych, którzy chcą pracować. Jedną z nich może być, obok niskiej stabilności i niskich płac, także niedorozwój usług opiekuńczych. Wiele kobiet, zwłaszcza tych nisko sytuowanych, może mieć problem z podjęciem aktywności zawodowej na jaką pozwala lokalny rynek pracy, w sytuacji gdy nie są w tym czasie w stanie zapewnić opieki nad dzieckiem, a nie stać ich na skorzystanie z oferty komercyjnej (której zresztą w wielu gminach nie ma w wystarczającym zakresie)" - zaznaczył.

"Bez względu więc na to, z której strony spojrzymy na omawianą problematykę, dochodzimy do konkluzji, że jej brakującym i potrzebnym ogniwem jest także wsparcie pozafinansowe, które powinno być na zasadach pewnego zrównoważenia i skoordynowania stosowane wraz ze wsparciem pieniężnym w ramach kompleksowej polityki rodzinnej. By taką politykę prowadzić, potrzebna jest wizja, wola i zasoby. Na obecnym etapie nie widać jeszcze wyraźnej wizji ani woli, a zasoby do podjęcia kolejnych działań – po wejściu w życie programu Rodzina 500+ - mogą być jeszcze bardziej ograniczone" - podsumował Bakalarczyk.