Polityka rodzinna stanowi jeden z filarów programu Prawa i Sprawiedliwości. Zniesienie obowiązku szkolnego dla sześciolatków, świadczenie 500 zł dla opiekunów części dzieci, zróżnicowanie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn czy zapowiadany przez Ministerstwo Zdrowia narodowy program wspierania prokreacji to podstawy tej polityki.
Piotr Szumlewicz / DGP / Wojtek Gorski
Nie przez przypadek Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej kilka tygodni temu zmieniło swoją nazwę na Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Rodzina ma tu bardzo jasno określone znaczenie – tworzy ją małżeństwo z dominującą rolą pracującego mężczyzny i kobietą, której kluczowym zadaniem jest wychowywanie dzieci (najlepiej przynajmniej dwójki). Osoby samotne czy związki niesformalizowane nie stanowią przedmiotu troski władz.
W polityce społecznej takiemu podejściu odpowiada model chadecki. Większość świadczeń nie jest w nim kierowana do jednostki, lecz właśnie do tradycyjnie pojmowanej rodziny. Dlatego flagowy projekt rządu 500+ jest skierowany głównie do rodzin wielodzietnych. Nie chodzi w nim o walkę z ubóstwem czy o dobro wszystkich dzieci, lecz wsparcie dla rodzin z co najmniej dwójką dzieci. Znaczna część opiekunów z jednym dzieckiem wsparcia nie otrzyma.W modelu konserwatywnym łączenie przez kobiety wykonywania pracy zawodowej i rodzenia dzieci jest bardzo trudne, dlatego sprzyja on pozostawaniu kobiet w domach oraz ich trwałemu wyłączeniu z rynku pracy. Stąd partia rządząca zlekceważyła głosy krytyków, którzy wskazywali, że program 500+ w obecnym kształcie może przyczynić się do dalszej dezaktywizacji zawodowej kobiet. Po prostu dla większości sejmowej nie jest to problem. Tak też można tłumaczyć cofnięcie obowiązku szkolnego dla sześciolatków, brak programu rozbudowy żłobków czy planowane obniżenie wieku emerytalnego dla kobiet do 60 lat.

500+: Poradnik dla dzieci i opiekunów >>>

Świadczenia socjalne w modelu chadeckim są niekiedy nawet rozbudowane i traktuje się je jako ważną część obowiązków państwa, ale wiążą się one z miejscem jednostki w strukturze społeczno-zawodowej. Przedmiotem troski władz mają być rodziny wielodzietne i zawody, w których przeważają mężczyźni, takie jak górnictwo czy służby mundurowe. Fakt, że kobiety zarabiają mniej i ich mniejszy odsetek uczestniczy w rynku pracy, sprawia, że świadczenia dla nich są niższe i mniej powszechne. PiS w swoim programie nie ma ani aktywizacji zawodowej kobiet, ani walki z nierównościami społecznymi. Polityka społeczna ma nie tylko podtrzymywać, ale wręcz pogłębiać różnice między płciami. Istotnym elementem tego modelu jest też znaczna rola Kościoła katolickiego, który dąży do umocnienia tradycyjnego podziału ról płciowych i sprzyja rozwiązaniom, które zachęcają kobiety do pozostawania w domu.
Celem rządu nie jest zatem ani wsparcie dla kobiet, ani dla wszystkich dzieci, lecz dla tradycyjnej rodziny. To podejście widać w niechęci władz do instytucjonalnej opieki przedszkolnej, chociaż badania pokazują, że pozytywnie wpływa ona na rozwój dziecka i na jego dobrostan w dorosłym życiu. Podobnie można odczytywać walkę polskiej prawicy o to, aby państwo miało bardzo ograniczone możliwości odbierania dzieci rodzicom. Nawet jeżeli dziecku dzieje się krzywda, dobro rodziny okazuje się ważniejsze. Stabilność rodziny jest też stawiana ponad bezpieczeństwem i komfortem kobiet. Stąd sprzeciw wobec konwencji antyprzemocowej czy ograniczanie dostępu do środków antykoncepcyjnych. Również wrogość wobec równego traktowania LGBT jest uzasadniana wsparciem dla tradycyjnego modelu rodziny. Nawet metodę in vitro rząd traktuje jako zagrożenie dla rodziny. Cofnięcie finansowania zabiegu in vitro ze środków publicznych to nie tylko cios w tysiące osób, które zdaniem władz nie wpisują się w tradycyjny model rodziny, ale też uprzywilejowanie bogatych obywateli. Po zmianach tylko nielicznych będzie stać na sfinansowanie zabiegu.
Model wspierany przez obecny rząd już teraz funkcjonuje w Polsce na wielu obszarach. Pary małżeńskie mają bowiem sporo przywilejów. Wspólne rozliczenia z fiskusem dotyczą tylko małżeństw – są więc one uprzywilejowane podatkowo. Renta po zmarłym partnerze również dotyczy tylko małżonków. Jeżeli jedno z małżonków trafi do szpitala, lekarze czy policjanci mają obowiązek udzielić drugiemu małżonkowi wszelkich informacji. Konkubenci mogą mieć kłopoty z uzyskaniem informacji o partnerze. Małżonkowie mają prawo do zasiłku w związku z opieką nad chorym partnerem i objęcia go ubezpieczeniem zdrowotnym – konkubenci tego prawa nie posiadają. Innym utrudnieniem dla osób pozostających w wolnym związku może być odbiór listu poleconego czy przesyłki dla partnera. Kredyt w banku też łatwiej otrzymać małżeństwom niż związkom niesformalizowanym. Program „Rodzina na swoim” również w pierwotnej wersji dotyczył tylko małżeństw. Ponadto osoby żyjące w związku niesformalizowanym płacą o wiele wyższy podatek od świadczonych sobie darowizn niż małżonkowie. Za rządów PiS w latach 2005–2007 zostało także zniesione opodatkowanie spadków, co jednak dotyczyło wyłącznie bliskich członków rodziny. Zresztą zasady dotyczące dziedziczenia od lat uprzywilejowują małżonków względem osób żyjących w konkubinatach.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na dokonującą się w Polsce zmianę pojmowania rodziny i odchodzenie od jej tradycyjnego modelu. Rząd zachowuje się jednak tak, jakby tej zmiany nie dostrzegał. Kilka tygodni temu Główny Urząd Statystyczny przedstawił informacje na temat małżeństw i dzietności w Polsce. W 2013 r. zawarto około 181 tys. nowych związków małżeńskich, czyli o ponad 22 tys. mniej niż rok wcześniej. Liczba nowo zawieranych małżeństw zmniejsza się już piąty rok z rzędu. Jeszcze w 1990 r. zawarto w Polsce ponad 250 tys. małżeństw. Średni wiek zawierania małżeństwa u mężczyzn w 2013 r. wynosił około 29 lat, a u kobiet około 27 lat. W 1990 r. prawie połowa mężczyzn zawierających małżeństwo nie przekroczyła 25 lat, a w 2013 r. – już tylko 17 proc. Wśród kobiet udział ten zmniejszył się z 73 proc. do 34 proc. W ostatnich latach radykalnie wzrosła też liczba rozwodów. W 2013 r. rozwiodło się ponad 66 tys. par małżeńskich. Jeszcze w latach 1995–2002 orzekano ok. 40–45 tys. rozwodów rocznie. W tym czasie odnotowano też znaczny spadek urodzeń. W 2013 r. zarejestrowano ich 370 tys., podczas gdy na początku lat 90. około 550 tys. Ponadto od kilkunastu lat w Polsce systematycznie rośnie udział urodzeń pozamałżeńskich. Na początku lat 90. ze związków pozamałżeńskich pochodziło 6–7 proc. urodzonych dzieci, w 2000 r. – ok. 12 proc. dzieci, zaś w 2013 r. – ponad 23 proc. Te dane można jeszcze uzupełnić szybkim wzrostem przeciętnej liczby partnerów seksualnych w ciągu życia i rosnącym przyzwoleniem społecznym na nietradycyjne formy związków.
Okazuje się więc, że w ostatnich latach w Polsce następuje odejście od tradycyjnego modelu rodziny. Państwo, zamiast wyjść naprzeciw nowym trendom, lekceważy je i stara się metodami instytucjonalnymi dowartościować tradycyjny model rodziny. W tym kontekście postulat legalizacji związków partnerskich nie jest tylko kaprysem lemingów czy tematem zastępczym, lecz kwestią ważną dla milionów Polaków i Polek. Nie dotyczy ona jedynie spraw symbolicznych, a ma bezpośredni związek z wieloma wymiarami polityki społecznej i podatkowej. Obecny rząd nie tylko nie zamierza uwzględnić w swojej polityce osób żyjących w związkach nieformalnych, ale też zdaje się lekceważyć matki z dziećmi czy singli. Trudno się dziwić w tym kontekście, że adopcja dzieci jest obwarowana surowymi warunkami i dostępna wyłącznie dla małżeństw, a homoseksualizm (nie mówiąc o biseksualizmie) wciąż uchodzi za rodzaj dziwactwa lub wielkomiejskiej ekstrawagancji. Nieporadność rządu w podejściu do nowych form życia rodzinnego widać też w programie 500+. Artykuł 22 ustawy głosi, że jeżeli opieka nad dzieckiem sprawowana jest równocześnie przez oboje rodziców, opiekunów prawnych dziecka lub opiekunów faktycznych dziecka, świadczenie wychowawcze wypłaca się temu, kto pierwszy złoży wniosek. Jeżeli opiekunowie naprzemiennie wychowują dzieci, ma działać zasada, kto pierwszy, ten lepszy!
Warto zwrócić uwagę, że część krajów europejskich na czele ze Szwecją już dawno odeszła od tak wąsko pojmowanej polityki rodzinnej. Adresatem świadczeń społecznych nie jest tam rodzina, lecz jednostka. Małżeństwa nie mają żadnych przywilejów podatkowych czy socjalnych. Już blisko 20 lat temu duński teoretyk polityki społecznej Gosta Esping-Andersen pisał o defamiliaryzacji, czyli niezależności materialnej jednostek od ich sytuacji rodzinnej jako ważnym celu polityki społecznej. Chodzi tu między innymi o zdolność do samodzielnego utrzymywania przez kobiety gospodarstwa domowego, czyli radzenia sobie bez mężów. W Szwecji częścią tak pojmowanej polityki rodzinnej są między innymi: zasiłki macierzyńskie, darmowe porody, darmowe obiady w szkołach, rozbudowana sieć publicznych placówek opieki nad najmłodszymi dziećmi, rozbudowane programy aktywizacji kobiet na rynku pracy, dzielenie urlopów rodzicielskich między matki i ojców, promowanie w mediach modelu czułego, troskliwego ojca, obowiązkowa edukacja seksualna, ułatwiony dostęp do środków antykoncepcyjnych, szeroka kampania na rzecz zapobiegania niechcianemu macierzyństwu. Wszystkie te rozwiązania doprowadziły w Szwecji do zmiany postaw i zaniku wielu patriarchalnych stereotypów. Właśnie dlatego szwedzcy mężczyźni wykonują coraz więcej prac domowych i odchodzenie od tradycyjnego modelu rodziny na rzecz partnerskich i równościowych relacji między płciami jest zjawiskiem, które dotyczy coraz większej części społeczeństwa. Wprowadzaniu powyższych rozwiązań towarzyszy rezygnacja z modelu jednego, męskiego żywiciela rodziny i stanowi zachętę dla mężczyzn do pełnienia funkcji związanych z ojcostwem. Konsekwencją tych rozwiązań są wysokie wskaźniki dzietności, wysokie wskaźniki aktywności zawodowej i zatrudnienia dla obydwu płci czy niski poziom nierówności i ubóstwa.
W Polsce niestety nie ma nawet prób zastosowania rozwiązań zbliżonych do szwedzkich. Kobiety są dyskryminowane na wielu obszarach życia społecznego i nie ma perspektyw, aby w najbliższym czasie coś się zmieniło w tej kwestii. Ponadto władze udają, że całe społeczeństwo żyje w tradycyjnych rodzinach. To nie tylko założenie błędne i krzywdzące dla dużej części społeczeństwa, ale też szkodliwe ekonomicznie. Kraje, w których dominuje patriarchalny model rodziny, takie jak Grecja czy Hiszpania, od lat są pogrążone w kryzysie. Społeczeństwa najbardziej egalitarne płciowo i najbardziej liberalne obyczajowo takie jak Szwecja, Dania czy Finlandia są najbardziej rozwinięte i najszczęśliwsze. Okazuje się więc, że polityka wrażliwa na płeć (zwana złowrogo genderyzmem) nie tylko jest sprawiedliwa, ale też się opłaca. Nie będzie dobrej zmiany bez równości płci i uznania przez władze wielości form życia rodzinnego.
PiS w swoim programie nie ma ani aktywizacji zawodowej kobiet, ani walki z nierównościami społecznymi. Przedmiotem troski władz mają być rodziny wielodzietne i zawody, w których przeważają mężczyźni