Nie dość, że pracowników socjalnych jest za mało, to jeszcze ci zatrudnieni w OPS-ach wertują dokumenty, zamiast wspierać rodziny.
Z danych GUS wynika, że liczba dzieci umieszczanych w rodzinach zastępczych i domach dziecka powoli, ale systematycznie rośnie – z niespełna 70 tys. w 2005 r. do niemal 77 tys. w 2014 r. W tej sytuacji Najwyższa Izba Kontroli zdecydowała się sprawdzić, jak ze swoich obowiązków wywiązują się ośrodki pomocy społecznej (OPS). Kontrola miała dwojaki charakter. Z jednej strony kontrolerzy odwiedzili 18 ośrodków z różnych województw (a za pomocą kwestionariusza przepytano wszystkie 2496 ośrodków w kraju). Z drugiej – przeanalizowano 341 losowo wybranych spraw, w których dzieci zostały odebrane rodzicom.
Zastrzeżeń jest sporo. Głównym zarzutem jest mała aktywność pracowników socjalnych. Z reguły rodzina musi sama zgłosić się po pomoc. Jeśli tego nie zrobi, istnieje duże prawdopodobieństwo, że o jej kłopotach nikt się nie dowie.
Jak podliczyła NIK, spośród 1526 nowych rodzin (w skontrolowanych gminach) 51 proc. rozpoznano dzięki złożonym wnioskom o pomoc. Tylko ok. 25 proc. rodzin zakwalifikowano do pomocy w wyniku rozpoznania środowiskowego pracownika socjalnego, a 10 proc. – za pomocą procedury niebieskiej karty. W pozostałych przypadkach źródłem informacji o problemach w danej rodzinie były np. zgłoszenia od sąsiadów. Efektem bierności pracowników socjalnych są niepełne dane gminne dotyczące rodzin z problemami opiekuńczo-wychowawczymi oraz pozostawienie części rodzin poza jakimkolwiek systemem wsparcia.
Zdarzają się nawet tak skrajne sytuacje, w których dzieci zabierane były z rodzin (np. postanowieniem sądu), mimo że wcześniej w ogóle nie zostały uznane przez OPS-y jako potrzebujące pomocy. Kontrolerzy NIK wykryli 39 takich przypadków w sześciu gminach. Tłumaczenia ośrodków są czasami kuriozalne. Linią obrony niektórych z nich jest... ich bierna postawa. Jedna z takich placówek tłumaczyła się, że skoro rodzinie nie udzielano wsparcia finansowego (czytaj: nie zgłosiła się sama z takim wnioskiem), nie było potrzeby dokonywania wywiadu środowiskowego, który poprzedza przyznanie takiej pomocy.
Aktywnych form wyszukiwania rodzin dysfunkcyjnych jest sporo. OPS-y mogą prowadzić kampanie informacyjne, rozdawać ulotki np. na lokalnych imprezach kulturalno-sportowych czy pozyskiwać wiedzę w środowisku niejako „przy okazji”, podczas wykonywania innych obowiązków. Mimo to takich prób podejmowała się zaledwie jedna trzecia pracowników socjalnych, którym przyjrzała się NIK.
Pomoc niesiona rodzinom w potrzebie byłaby efektywniejsza, gdyby pracowników socjalnych – często zajętych np. rozpatrywaniem wniosków – wspierali asystenci rodziny. To oni nawiązywaliby bliski kontakt z rodziną, przekazywali dobre wzorce i nauczyli jej członków samodzielności (chodziło o oddzielenie funkcji typowo wychowawczych od socjalnych, za które odpowiadają pracownicy OPS-ów). Problem w tym, że asystentów jest mało (w 2014 r. pomocą asystenta objęto niecałe 30 proc. rodzin), a ośrodki nie mają pieniędzy na zatrudnianie kolejnych osób. W efekcie często obowiązki asystenta próbują brać na siebie pracownicy socjalni, a to powoduje, że pomoc bywa iluzoryczna. Przykładowo w MOPS w Szczytnie zdarzało się, że podopiecznych odwiedzano średnio co sześć tygodni, a na jednego pracownika socjalnego przypadało średnio 99 rodzin.
Ewa Bromboszcz, wicedyrektor MOPS w Katowicach, przyznaje, że informacje o problemach w rodzinie ośrodek pozyskuje od rodzin. – Nie jest to jednak dominująca i jedyna droga zdobywania wiedzy – zastrzega.
Niektórzy wręcz przestrzegają przed nadgorliwością. – O problemach rodzin dysfunkcyjnych pracownik socjalny dowiaduje się z różnego rodzaju zgłoszeń, np. instytucji oraz osób prywatnych. Pukanie do każdych drzwi i sprawdzanie sytuacji dzieci jest łamaniem praw obywatelskich – przekonuje Krzysztof Weber z urzędu miasta w Gorzowie Wielkopolskim. Jego zdaniem zarzut „małej aktywności pracowników socjalnych” jest krzywdzący. – Ludzie niechętnie zgłaszają problem przemocy u sąsiadów za ścianą, pielęgniarka lub lekarz rodzinny nie informuje o zaniedbanych dzieciach, a szkoły koncentrują się bardziej na procesie nauczania niż wychowania. Efektywność systemu to również praca sądów. Na badania RODK (rodzinnych ośrodków diagnostyczno-konsultacyjnych, instytucji działających na zlecenie sądów rodzinnych – red.) czeka się miesiącami, często sędzia, wydając postanowienie, nie bierze pod uwagę opinii pracownika socjalnego czy asystenta rodziny – dodaje.
Jest jednak i dobra wiadomość płynąca z kontroli NIK. W losowo wybranej grupie 341 spraw nie było ani jednego przypadku odbierania dzieci tylko i wyłącznie z powodu ubóstwa rodziców. Teraz będzie to jeszcze trudniejsze, bo w ubiegły wtorek Rada Ministrów przyjęła projekt nowelizacji kodeksu rodzinnego, który zabrania odbierania dzieci rodzicom wyłącznie z powodu ubóstwa.