Lektura artykułu „Związki z pieniędzmi” opublikowanego w 197. numerze państwa gazety napawa mnie głębokim smutkiem i niepokojem. Zawsze odbierałem DGP jako rzetelną i profesjonalną, nawet jeśli nie mogłem się zgodzić z niektórymi opiniami.

Andrzej Radzikowski / Dziennik Gazeta Prawna
Ledwie pani premier ogłosiła antyzwiązkową krucjatę, część mediów przyjęła krytyczną postawę wobec związków zawodowych. Mam nadzieję, że nie dotyczy to waszego dziennika, a wspomniany tekst dowodzi tylko niepełnej wiedzy autorki o organizacjach pracowniczych.
Już we wprowadzeniu do artykułu wytłuszczoną czcionką pisze się o gigantycznych pensjach, premiach i zagranicznych wojażach działaczy związkowych. Dalej czytamy, że szefowie największych central związkowych zarabiają równowartość dwóch do trzech średnich krajowych. Jeżeli taka wysokość wynagrodzeń jest dla autorki „gigantyczna”, to czy porównuje ją do swoich zarobków, czy kadry zarządzająvcej? Z moich informacji wynika, że polscy menedżerowie zarabiają od 5 do 20 średnich krajowych. Warto też pamiętać, że liderzy OPZZ czy Solidarności koordynują prace wielobranżowych central związkowych składających się z setek federacji i organizacji ogólnopolskich, tysięcy organizacji zakładowych. Obie centrale zrzeszają grubo ponad milion członków. Przypominam, że wynagrodzenia liderów nie są opłacane z pieniędzy publicznych.
Autorka przemilcza, że z tego, co wywalczą związkowcy (podwyżki płac, układy zbiorowe, fundusz socjalny, warunki i bezpieczeństwo pracy), korzystają wszyscy pracownicy. Wynagrodzenia osób na tak zwanych etatach związkowych w zakładach pracy reguluje ustawa o związkach zawodowych. Wynika z niej, że taka osoba zarabia tyle samo, ile na swoim ostatnim stanowisku pracy. A wynagrodzenie pracownika ustala przecież pracodawca.
Pani redaktor bardzo mocno mija się z prawdą, pisząc o budżecie OPZZ. Nie dysponujemy kwotą 36 mln zł, a jedynie 3,3 mln zł. Musi to wystarczyć na działalność statutową, wynagrodzenia pracowników i ekspertów.
Składka związkowa to prywatne pieniądze członków, wpłacane dobrowolnie. Jestem przekonany, że także świadomie. Skoro płacą, to może nie jest tak źle z oceną pracy czołowych działaczy, jak sugeruje autorka.
Czytając artykuł, zastanawiam się,czy zdaniem autorki to dobrze, czy źle, że w Polsce mamy mniej członkiń i członków związków zawodowych niż w Skandynawii. Gdyby było nas więcej, to suma wpłaconych składek byłaby przecież większa.
Pani redaktor, interpretując dane GUS dotyczące skali zorganizowania w Polsce, nie rozróżnia pojęć „pracujący” i „zatrudnieni”. Wykazuje się także nieznajomością ustawy o związkach zawodowych. Zgodnie z polskim prawem do związków zawodowych mogą należeć jedynie zatrudnieni. Tak więc stopień zorganizowania w związkach zawodowych wynosi nie 11 proc., ale 17 proc. Dopiero w czerwcu br., z wniosku OPZZ, Trybunał Konstytucyjny uznał takie ograniczenie prawa do zrzeszania się za niezgodne z konstytucją.
Pisząc o rozporządzeniu ministra pracy i polityki społecznej z 1997 r., autorka nie zauważa, że wymienione w nim nieruchomości nie zostały przyznane OPZZ. Jest to wykaz obiektów, które należy podzielić między OPZZ i Solidarność. Przypisana nam w artykule nieruchomość przy ul. Sewerynów w Warszawie i kilka innych nie stały się własnością OPZZ.
„OPZZ milczy w sprawie FWP”, bo zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z 3 czerwca 1998 r. przestał być właścicielem tego majątku. Możemy jedynie wyrazić ubolewanie, że rząd i parlament potrzebowały aż 17 lat, aby wykonać postanowienia trybunału.
Niepokoi mnie niezrozumienie przez autorkę roli dialogu społecznego na szczeblu zakładu pracy. Przy okazji próbuje postawić znak równości pomiędzy publicznymi środkami finansowymi a pieniędzmi zakładów pracy. Analizując finanse firm, zwraca uwagę wyłącznie na koszty funkcjonowania związków zawodowych, dyskretnie pomijając wydatki na organizacje pracodawców, zarządy czy doradców wynajętych do negocjacji ze związkami zawodowymi lub załogą.
Z naszych badań wynika, że 80 proc. związkowców uznaje negocjacje i dialog za główną metodę rozwiązywania konfliktów. Musimy jednak rozróżnić i oddzielić trzy szczeble dialogu. Centralny, branżowy i zakładowy. Do każdego trzeba podejść inaczej.
Najlepiej do tej pory oceniany był dialog na poziomie zakładowym. Na tym szczeblu podejmowane są sprawy najistotniejsze dla firmy i pracowników. Tam lokują się główne uprawnienia związków zawodowych. Tam realizowane jest wsparcie prawne dla pracowników.
W tym kontekście rugowanie dobrych rozwiązań promowane przez autorkę jest co najmniej dziwne. Jeżeli niemal wszyscy pozytywnie oceniają wejście w życie nowej ustawy o dialogu społecznym, to dlaczego chcemy zabrać narzędzia dialogu na poziomie zakładowym? Czy to uczciwe, jeśli do negocjacji po stronie pracodawców zasiądą opłaceni przez firmę prawnicy i eksperci, a po drugiej stronie oderwany od stanowiska pracy pracownik? Z czyich pieniędzy opłaci swojego prawnika? Pracodawca wrzuci to w koszty firmy, a pracownik będzie musiał wyłożyć z własnej kieszeni.
Nie wiem, na jakie „zagraniczne wojaże” była zapraszana autorka artykułu. Wyjazdy, na których ja bywam, są związane z posiedzeniami ciał statutowych międzynarodowych organizacji lub konferencjami tematycznymi. Udział w nich wiąże się z prezentacją naszych postulatów i wymianą doświadczeń z innymi organizacjami związkowymi. To zdecydowanie ciężka praca, a nie turystyka i wypoczynek ...
Szefowie central związkowych zarabiają równowartość dwóch do trzech średnich krajowych. Jeżeli taka wysokość wynagrodzeń jest dla autorki „gigantyczna”, to czy porównuje ją do swoich zarobków, czy kadry zarządzającej?