Od co najmniej 10 lat słyszę utyskiwania na polski system edukacji. Powód: szkoły – zarówno średnie, jak i wyższe – nie potrafią dostosować swoich programów do rynku pracy.

Rząd i samorząd dzielnie walczą z tym problemem. Niestety zachowują się przy tym jak słoń w składzie porcelany. Bo jak danych specjalistów jest za dużo, to albo wygaszają dany model kształcenia, albo zamykają placówki. Taki los spotkał m.in. szkoły pielęgniarskie, które pod koniec lat 90. zamykano wręcz hurtem. Swoje dołożyła Unia, która zażądała, by pielęgniarki miały co najmniej licencjat, a gwóźdź do trumny wbiły niskie zarobki, które zniechęcają do podejmowania tego zawodu. W konsekwencji brakuje teraz pielęgniarek. Za to mamy za dużo ratowników medycznych – szkoły wyprodukowały ich ogromną liczbę zaledwie w ciągu dekady. Efekt jest taki, że zaczynają już powstawać pomysły, jak przeflancować ratowników na etaty pielęgniarskie. Idea może słuszna, jednak te dwa zawody się jednak różnią i wątpię, czy studia wyrównawcze, które mają trwać 1,5 roku, je zniwelują. Ponadto nawet jeśli pomysł Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej (chwała mu za to, że w ogóle zajął się tym problemem) zostanie zaaprobowany przez resort zdrowia, to nie rozwiąże on z dnia na dzień bolączek kadrowych w służbie zdrowia.

Niestety, prawda jest taka, że rząd – i to bez względu na to, która z partii dzierży stery władzy – nie myśli perspektywicznie, ewentualnie działa z wieloletnim opóźnieniem lub realizuje dorywcze programy. Tymczasem problemy kadrowe służby zdrowia bynajmniej nie kończą się na personelu pomocniczym. W Polsce brakuje lekarzy i ten problem będzie narastał z roku na rok m.in. ze względu na strukturę wiekową tej grupy zawodowej (tylko w ubiegłym roku wiek emerytalny osiągnęło już 2646 lekarzy). Co robił resort zdrowia, by zasypać lukę pokoleniową? Otóż zwiększył przede wszystkim limit przyjęć na płatne studia medyczne – czytaj: dla obcokrajowców. Uczelnie są zadowolone (dla nich to czysty zarobek), cieszyć się może np. amerykańska Polonia, której dzieci za niewielkie pieniądze będą mogły zdobyć w kraju przodków prestiżowy zawód. A co z osobami skazanymi na polską służbę zdrowia? Tym resort zdaje się nie martwić. No cóż, w ekstremalnej sytuacji zawsze można będzie przekwalifikować weterynarzy. Oni też mają na studiach anatomię.