Jak uchwalić przepis, który w państwie prawa umożliwi dochodzenie należności sprzed 5 lat? Odpowiedź jest banalnie prosta. Wystarczy go nie uchwalać. Polskie prawo pozostawia wiele możliwości interpretacji. Wystarczy zmienić interpretację przepisu, który istniał 5 lat temu, wydać odpowiednie zalecenia kontrolującym urzędnikom i powstaje doskonałe działające wstecz bezprawie. Według takiego właśnie scenariusza działa w Polsce Zakład Ubezpieczeń Społecznych.
Dziennik Gazeta Prawna
Głównymi bohaterami tego dreszczowca są dwie siostry – umowa o dzieło i umowa-zlecenie. Umowa o dzieło to rodzaj umowy cywilnoprawnej istniejący w kodeksie cywilnym od wielu lat, a zdefiniowany niezwykle lakonicznie: „Przez umowę o dzieło przyjmujący zamówienie zobowiązuje się do wykonania oznaczonego dzieła, a zamawiający do zapłaty wynagrodzenia”. Z kolei jej siostra, u mowa-zlecenie, zdefiniowana jest następująco: „Przez umowę zlecenia przyjmujący zlecenie zobowiązuje się do dokonania określonej czynności prawnej dla dającego zlecenie. (...) Za wykonanie z lecenia należy się wynagrodzenie”.
Jak widać siostry są bardzo do siebie podobne i prawo nie określa wyraźnie różnic między nimi. Jest jednak jedna różnica bardzo istotna – umowa o dzieło jest zwolniona ze składek ZUS, podczas gdy u mowa zlecenia takiego przywileju nie dostąpiła. Dlaczego tak się stało, nie jest do końca jasne. Przypuszczalnie ustawodawca przewidział umowy o dzieło dla wolnych zawodów, czyli osób, które nie chcą się wiązać z jednym pracodawcą i stałymi godzinami pracy, ale preferują pracę w dowolnym miejscu i czasie, świadomie rezygnując z pewnych przywilejów. Do wolnych zawodów tradycyjnie zaliczani są artyści, lecz także dziennikarze, szkoleniowcy, tłumacze, masażyści czy inne osoby wykonujące swoją pracę w wybranym przez siebie miejscu i czasie. Niestety, jak wszystkie dobra bardzo do siebie podobne, a różniące się znacznie kosztami (składki ZUS to około 30 proc. kwoty brutto), kuszą do nadużyć. Podobnie jak olej opałowy (zwolniony z akcyzy) sprzedawany był na czarnym rynku jako napędowy, tak i umowy o dzieło wystawiane były nie tylko przedstawicielom wolnych zawodów, lecz także pracownikom, którzy wykonywali zlecenia lub nawet pracowali de facto na etacie, tylko po to, aby nie płacić składek ZUS. Taka sytuacja, niewątpliwie patologiczna, była jednak tolerowana przez państwo tak długo, jak długo w kasie ZUS nie zaczęło przeświecać dno. Kiedy tak się stało, postanowiono wziąć się do umów o dzieło. Ukrócenie patologicznego procederu samo w sobie nie budzi kontrowersji i może nawet być godne pochwały, jednak sposób, w jaki to się robi, urąga wszelkim zasadom państwa prawa.
Jeśli dwa podobne dobra mają różną wartość i rodzi to patologię, istnieją dwa skuteczne sposoby, aby temu zapobiec. Można albo zrównać ich wartość, albo sprawić, aby przestały być do siebie podobne. W przypadku umów o dzieło i umów-zleceń można to było zrobić albo obejmując umowy o dzieło składkami ZUS (wtedy ich wartość zrównałaby się), albo wprowadzić w prawie zapis, który dokładnie określałby, jakie prace mogą być rozliczane na podstawie umowy o dzieło (wtedy zniknęłoby ich podobieństwo). Niestety, nie uczyniono ani jednego, ani drugiego. Zamiast tego w Polskę ruszyła armia kontrolerów ZUS, którzy kwestionują wszystkie umowy o dzieło, stwierdzając, że faktycznie były one zleceniami. Nie sprawdzają przy tym, czy faktycznie były to umowy antyzusowe, czy też umowy uczciwie zawierane z przedstawicielami wolnych zawodów. W efekcie podmioty, które w dobrej wierze wystawiały umowy o dzieło na przykład tłumaczom, były wcześniej kontrolowane i otrzymały zaświadczenia o niezaleganiu ze składkami ZUS (sic!), z dnia na dzień stają się dłużnikami na ogromne kwoty, ponieważ kontrole sięgają 5 lat wstecz!
Po tym ogólnym wstępie opiszę sytuację ze swojego podwórka. Zarządzam firmą zajmującą się tłumaczeniami technicznymi i tak zwaną lokalizacją, czyli dostosowaniem produktów do sprzedaży na rynku lokalnym. Obecnie firma zatrudnia 15 pracowników i współpracuje z kilkudziesięcioma osobami na zasadzie outsourcingu. W naszej branży typową sytuacją jest współpraca z tłumaczami.
Są to właśnie typowi przedstawiciele wolnego zawodu – osoby, które same szukają zamówień, współpracują z wieloma firmami i nie chcą wiązać się na dłużej z żadną z nich. Wykonują one zamówienia polegające na wykonaniu lokalizacji, czyli opracowaniu dokumentacji (np. instrukcji obsługi, pomocy oprogramowania, broszury informacyjnej, strony internetowej itp.) w języku polskim na podstawie podobnej dokumentacji, najczęściej w języku angielskim lub niemieckim. Celowo nie użyłem słowa „tłumaczenie”, bowiem lokalizacja to coś więcej. Zlokalizowany dokument ma być nie tylko poprawny merytorycznie i językowo, musi także spełniać wymagania użytkownika dotyczące formatu, czyli na przykład tekst musi być odpowiednio rozmieszczony, mieć ściśle określoną długość, zawierać informacje specyficzne dla warunków kraju docelowego itp. Wymaga to często napisania go od nowa, gdyż tekst przetłumaczony byłby za długi lub zawierał odniesienia do instytucji, aktów prawnych lub norm, które nie mają odpowiedników w Polsce. Tego typu praca w podręcznikowy niemal sposób ma wszystkie cechy dzieła (choć nie dzieła sztuki) i zawsze była wykonywana na podstawie umowy o dzieło. Nie budziło to do tej pory zastrzeżeń ZUS ani innych instytucji kontrolnych. Ta sytuacja uległa zmianie w zeszłym roku. Po kontroli przeprowadzonej jesienią okazało się, że niebudzące dotąd niczyich zastrzeżeń umowy o dzieło zawierane z tłumaczami w latach 2008–2011 nie spełniały warunków umowy o dzieło, a więc trzeba od nich zapłacić składki ZUS z odsetkami.
Decyzja ZUS została oczywiście przez nas zaskarżona i sprawa trafiła do sądu. Termin rozprawy wyznaczono niemal natychmiast, a wyglądała ona w ten sposób, że sędzia wysłuchała obszernych wyjaśnień, w których dokładnie wytłumaczyłem istotę lokalizacji oraz to, że wystawiane przez nas umowy spełniały wszelkie cechy umów o dzieło, ogłosiła wyrok odrzucający naszą skargę po zaledwie 5-minutowej przerwie. Odczytanie wyroku wraz z uzasadnieniem zajęło natomiast ponad pół godziny. Świadczy to o tym, że wyrok musiał być przygotowany wcześniej, a moje wyjaśnienia zostały po prostu zignorowane.
Bulwersujący jest nie tylko sposób, w jaki ZUS usiłuje wydobyć nienależne pieniądze od płatników, niszcząc zupełnie resztki zaufania do państwa, ale także to, że cała operacja przyniesie więcej strat niż zysków, zwłaszcza w dłuższym okresie. Wiele firm zmuszonych do horrendalnych opłat upadnie i przestanie płacić składki, a te które nie upadną, najprawdopodobniej zwolnią część pracowników. Jest bardzo prawdopodobne, że ogólny bilans całej operacji będzie ujemny nawet w aspekcie finansowym, nie wspominając już o moralnym.