Zainteresowanie pracą w urzędzie jest coraz większe. W zależności od wydziału na jedno wolne miejsce aplikuje od kilkunastu do kilkudziesięciu osób - mówi w wywiadzie dla DGP Krzysztof Strzałkowski, burmistrz dzielnicy Wola miasta stołecznego Warszawy.
Zarządza pan dzielnicą, w której mieszka około 140 tys. osób. Może pan się porównywać z włodarzami dużych miast. Główne zadania w mieście realizuje jednak prezydent Warszawy. Czy przeszkadzają panu te ograniczenia, tak jak władzom Bemowa, które od kilku miesięcy są w sporze ze stołecznym ratuszem?
Nie. Ustawa warszawska oraz uchwała kompetencyjna wyraźnie określają zakres zadań jaki realizują dzielnice. Jestem przede wszystkim odpowiedzialny za te kwestie, które bezpośrednio dotyczą życia mieszkańców. Ich obsługę, ale też za edukację, sport, kulturę, ochronę środowiska czy także sprawy lokalowe. W tym zakresie działania mam pełną swobodę, w innych kwestiach ściśle współpracujemy z prezydentem m.st. Warszawy i podległymi mu biurami. Jednak mieszkańców nie interesuje, jaki jest zakres kompetencji burmistrza, oni chcą załatwić szybko swoją sprawę.
A jak mieszkaniec przychodzi do dzielnicy ze sprawą, która nie jest właściwa dla urzędu, to jest odsyłany z kwitkiem?
Absolutnie nie. Tak naprawdę urząd jest firmą świadczącą usługi. Mieszkańcy są przyzwyczajeni do określonego standardu obsługi np. w bankach czy też innych instytucjach prywatnych. My musimy robić wszystko, aby podobny standard obowiązywał u nas, dlatego staramy się nawet interweniować w innych instytucjach, żeby pomóc mieszkańcom w załatwianiu ich spraw.
Jakoś nie chce mi się w to wierzyć...
Mogą zdarzyć się pracownicy, którzy niechętnie pomagają mieszkańcom. Takie osoby jednak wcześniej czy później muszą się pożegnać z pracą w administracji. Dodatkowo uczulam podległych mi naczelników, aby uwrażliwiali podwładnych na problemy przychodzących do nas klientów.
Pani premier również chce, aby rządowi urzędnicy byli przychylni dla obywateli, a nie uprzykrzali im życie. Rząd nie może jednak samorządom nakazać np. wdrożenia szkoleń w tym zakresie dla urzędników...
Każdy samorządowiec zdaje sobie sprawę, że dla mieszkańców jest istotne, aby sprawy były załatwiane niezwłocznie i bez kolejek. Do tego ważne też jest, aby obsługa przebiegała w miłej atmosferze. Na Woli również organizujemy specjalne szkolenia dla urzędników pod kątem obsługi mieszkańców. Uważam, że przez 25 lat działania samorządów wiele się w tej kwestii zmieniło na plus.
Czy dużo jest skarg od mieszkańców?
Takie przypadki występują sporadycznie. Częściej skargi odnoszą się do przepisów, które dla mieszkańca mogą być niezrozumiałe i uciążliwe w realizacji. Niestety samorządy mają na to ograniczony wpływ, bo my przecież nie tworzymy ustaw ani rozporządzeń. Ponadto każdy pracownik zdaje sobie sprawę z tego, że jego praca jest kontrolowana. W przypadku błędów wyciągane są konsekwencje służbowe, włączając w to np. obniżkę wynagrodzenia.
Mówi się, że błędów nie popełni tylko ten, który nic nie robi...
Tak, ale nie możemy sobie pozwolić na ewentualne straty lub wielotysięczne odszkodowania.
Urzędnik przecież podlega odpowiedzialności do wysokości 12 pensji za ewentualne błędy. Czy warto się ubezpieczać?
Zdecydowanie tak. Sam jestem ubezpieczony. Urzędnikom, którzy zajmują się m.in. sprawami finansowymi, w tym podatkowymi, też bym to radził. Tym bardziej że sprawy prowadzone przez pracowników samorządowych są często bardzo trudne i wymagają odpowiedniej wiedzy.
Z jakimi problemami przychodzą do pana mieszkańcy?
Najczęściej dotyczą one trudnej sytuacji lokalowej lub są związane z odpowiednim zagospodarowaniem przestrzeni miejskiej. Ostatnio interweniowaliśmy w ZDM, aby ekrany przy ruchliwej trasie były przeźroczyste. Dzięki temu kierowcy będą lepiej widzieć nadjeżdżających rowerzystów. Muszę przyznać, że spotkania z mieszkańcami nie należą do łatwych, ale gdy emocje opadają, zaczyna się merytoryczna dyskusja.
W urzędzie były ostatnio podwyżki pensji. Tymczasem średnia płaca w administracji samorządowej już w ubiegłym roku wynosiła 4 tys. zł. Czy pana zdaniem to dużo, czy mało?
Podwyżki dotyczą całego miasta i są wynikiem porozumienia, jakie zostało zawarte ze związkami zawodowymi. Pensje wzrosły średnio o 450 zł. Wcześniej nie były one waloryzowane nawet o wskaźnik inflacji. Według mnie pracownicy w moim urzędzie zarabiają przyzwoicie. Dodatkowo jako urząd zapewniamy im możliwość rozwoju poprzez udział w szkoleniach.
Jak wygląda nabór pracowników do urzędu?
Aby zostać pracownikiem samorządowym, trzeba wygrać postępowanie konkursowe na wolne stanowisko. Zainteresowanie jest duże, bo praca w urzędzie jest coraz bardziej atrakcyjna. W zależności od specyfiki pracy w poszczególnych wydziałach, aplikacji jest od kilkunastu do kilkudziesięciu na jedno miejsce. Najwięcej osób odpada na teście wiedzy, który nie tylko składa się z pytań dotyczących przepisów postępowania administracyjnego, ale też odnosi się do spraw, którymi urzędnik na tym stanowisku będzie się zajmował.
A czy są konkursy, które ostatecznie nie wyłaniają kandydata?
Występują takie przypadki. Na siłę nie chcemy zatrudniać osób, co do których mamy wątpliwość, czy się sprawdzą na tym stanowisku.
Pani premier chce, aby w administracji rządowej więcej studentów odbywało staże. A pan myślał o stażach dla studentów i absolwentów szkół wyższych?
Tak. Z większością warszawskich uczelni mamy podpisane stosowne umowy. Dzięki temu studenci odbywają u nas staże. Ponadto trafiają do nas osoby z urzędów pracy. Sam też chcę stworzyć program pierwszej pracy dla absolwentów uczelni wyższych.
Czy osoba z kilkumiesięcznym stażem ma szanse na zostanie urzędnikiem?
Oczywiście, że tak. Co więcej, podczas konkursów na wolne stanowisko takie właśnie osoby często wygrywają, bo znają już pracę w urzędzie i mają odpowiednie doświadczenie. Dlatego warto starać się o tego typu staże w trakcie studiów.
Wśród młodych wciąż jednak pokutuje myślenie, że do urzędu można trafić tylko przez znajomości.
Może było tak kiedyś, ale obecnie żaden szef nie pozwoli sobie na przyjęcie słabego urzędnika tylko dla- tego, że jest jego znajomym lub dalszą rodziną. Praca w urzędzie nie polega, jak kiedyś się mawiało, na piciu kawy. Tu jest ciężka merytoryczna praca, z której trzeba się rozliczać. Do tego należy wywiązywać się z terminów.
Czy pański urząd boryka się z przerostem zatrudnienia?
Nie. Obecnie zatrudniamy ponad 280 pracowników samorządowych. Nie możemy pozwolić sobie na cięcia etatów w sytuacji, gdy mamy jedną z najwyższych liczb pozwoleń na budowę wydawanych w Warszawie. Rośnie nam też liczba decyzji podatkowych, a także tych związanych ze wskazaniem lokalu. W takiej sytuacji musimy działać szybko i trzymać się terminów. Nie możemy więc decydować się na redukcje.