Psioczyliśmy na brytyjskiego premiera Camerona, gdy zarzucał emigrantom, że tamtejszy budżet finansuje zasiłki polskich dzieci. Okazuje się, że gdy chodzi o naukę dzieci naszych rodaków, to finansuje ją wciąż polski podatnik. Pomagają w tym nauka korespondencyjna przez internet i inwencja właścicieli prywatnych placówek w wyciąganiu subwencji z miejskich budżetów.
Edukacja wykonuje cywilizacyjny skok, ale nie jej administracja. Coraz więcej jest sal komputerowych, dostęp do internetu, są nawet tablety. Ale w systemie, w którym dyrektorzy placówek prywatnych muszą co roku podawać różne dane o uczniach, nie było do tej pory kategorii dla nauczania domowego.
Gdyby inwencję, jaką wielu się wykazuje w naciąganiu państwa, czyli podatnika, wykorzystać do wdrażania nowych rozwiązań, skorzystalibyśmy jako społeczeństwo. Innowacja, korzystanie z technologii to też budowanie przewagi konkurencyjnej kraju. Dziś liczy się pomysł, także na edukację. Finlandia chce właśnie zrezygnować z tradycyjnych lekcji matematyki, historii czy geografii, a uczniowie będą mieć przedmioty tematyczne.
Symptomatyczne, że w DGP piszemy dziś także o problemach z e-zdrowiem i systemem ePAUP2. Technologia i administracja to w Polsce nadal częściej problemy niż sukcesy. Prywatnie wiele się nam udaje, ale państwo wciąż pełne jest dziur. To dlatego uszczelnienie systemu w edukacji kosztowało nas „dodatkowe” 34 mln zł rocznie.