Od pewnego czasu wśród pracodawców zatrudniających osoby niepełnosprawne trwa gorąca dyskusja na temat projektu nowelizacji ustawy rehabilitacyjnej. Zawiera on zmiany dotyczące wysokości ulg we wpłatach na Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
O ich uzyskanie starają się firmy, które nie mają odpowiedniego wskaźnika zatrudnienia pracowników z dysfunkcjami zdrowotnymi. W tym celu kupują produkty lub usługi od takich firm, które wśród podwładnych mają osoby z najcięższymi niepełnosprawnościami. Obecny system uzyskiwania obniżeń nie przewiduje limitów w ich wysokości i upraszczając, premiuje firmy, które wyróżniają się dużą koncentracją takich pracowników. To one mogą udzielać najwyższych ulg. I to właśnie miałoby się zmienić, bo obniżenia miałyby sięgać maksymalnie 30 proc. wartości faktury.
Nic więc dziwnego, że nowelizacja wzbudza tak duże kontrowersje wśród pracodawców. Część z nich za wszelką cenę stara się udowadniać, że jest ona konieczna, podczas gdy druga grupa protestuje przeciwko jej wprowadzeniu. Dziwne jest natomiast to, że składający się z kilkudziesięciu stron projekt nie ma autora. Jego przygotowaniu zaprzecza rząd, posłowie i senatorowie – zarówno koalicji, jak i opozycji – oraz sami pracodawcy. Nie jest to też projekt obywatelski. Gdyby sprawa nie była poważna, to można by nawet zażartować, że stworzyły go krasnoludki i podrzuciły zainteresowanym.
Może więc należałoby uznać, że skoro projekt nie jest przez nikogo reprezentowany ani oficjalnie przedstawiany, to cała ta dyskusja jest jałowa. Bo oznacza to po prostu tyle, że nie ma nikogo, kto miałby lub chciałby go złożyć w Sejmie w celu uchwalenia, a na razie jest to jedyna droga do wprowadzenia zmian w naszym prawie. W takiej sytuacji można by uznać, że lepiej jest poczekać na dokument, który będzie miał autorów i zostanie poddany zwyczajowej procedurze konsultacji publicznych. Jednak ze względu na atmosferę sporu między pracodawcami (a nawet szerzej, środowiskami wspierającymi aktywność zawodową osób niepełnosprawnych) wydaje się to już niemożliwe. Obydwie strony wytoczyły przeciwko sobie bardzo poważne oskarżenia, powstało już kilka listów otwartych i stanowisk wskazujących, albo że nadszedł najwyższy czas na to, aby skończyć z patologiami i psuciem wolnego rynku (zwolennicy limitu wysokości ulg), albo że zmiany będą oznaczać utratę pracy przez tysiące niepełnosprawnych pracowników (przeciwnicy).
I to właśnie ze względu na ten argument – związany z realnym lub tylko hipotetycznym zagrożeniem zwolnień wśród tej grupy osób – warto, aby rząd zajął jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Jest to potrzebne, bo niektórzy pracodawcy już na samą informację o jakiejś zmianie w przepisach zapowiadają wykonywanie zapobiegawczych kroków. Nie zawsze swoje zamiary wprowadzają w życie, co pokazuje ubiegłoroczne zrównanie dofinansowań do pensji dla firm z chronionego i otwartego rynku pracy. Nie doszło wtedy do jakichś gwałtownych spadków w tej pierwszej grupie pracodawców. Niemniej jednak przedstawienie jasnego stanowiska rządu spowodowałoby przecięcie dotychczasowych spekulacji lub wręcz przeciwnie – pozwoliło rozpocząć prawdziwą dyskusję nad konkretnymi propozycjami.