W resorcie zdrowia i Agencji Oceny Technologii Medycznych trwają gorączkowe prace nad zmianą sposobu finansowania psychiatrii.
Ile osób korzysta z leczenia psychiatrycznego / Dziennik Gazeta Prawna
Na razie zbierane są dane z ponad setki placówek – szpitali, poradni specjalistycznych i ośrodków leczenia dziennego. Dyrektorzy tłumaczą się ze wszystkiego: ile kosztują ich leki, personel, gaz i prąd, a nawet posiłki. Liczony będzie też czas pracy lekarzy i pielęgniarek. Do końca kwietnia AOTM ma otrzymać wyliczenia. – Potem odrzucimy skrajne szacunki i wyliczymy średni koszt – tłumaczy jeden z urzędników. Prace mają zostać zakończone do końca czerwca, a realnie nowe finansowanie mogłoby obowiązywać od 2016 r. Rzecznicy praw pacjenta, dziecka i spraw obywatelskich regularnie apelują o poprawę dramatycznej sytuacji w psychiatrii. Brak miejsc, długi czas oczekiwania, brak specjalistów – to główne problemy, na które wskazują eksperci.
Szpital Wolski w Warszawie, który ma 30-łóżkowy oddział finansowany z NFZ, przy pełnym obłożeniu otrzymał na 2014 r. 2,15 mln zł. Tymczasem realnie wydano 2,99 mln zł. Samo opłacenie lekarza dyżurnego na izbie przyjęć powoduje straty w wysokości 300 tys. zł rocznie. – Otrzymujemy na działanie izby 500 zł dziennie. To oznacza, że praca lekarza jest wyceniona na 20 zł za godzinę – tłumaczy dyrektor placówki Marek Balicki. Żeby wynagrodzenie nie było niższe niż średnia krajowa, szpital dopłaca do wynagrodzenia takiego lekarza, aby wyniosło przynajmniej 50 zł na godzinę.
Podobne obliczenia przedstawia Halina Flisiak-Antonijczuk z dziennego oddziału psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży we Wrocławiu. Im NFZ przekazuje 90 zł za osobodzień. Realne wydatki są wyższe nawet o 45 proc. Flisiak-Antonijczuk wylicza: sam obiad kosztuje 10 zł, a obsługa i media pochłaniają 20 proc. całej kwoty. Z reszty należy opłacić badania, takie jak rezonans, EEG, opiekę psychiatrów, a w razie potrzeby także neurologopedy i otolaryngologa. W psychiatrii dziecięcej efekt leczenia jest w pełni uzależniony od dobrego lekarza. Z tych wyliczeń wynikałoby, że na pensje dla psychiatrów zostawało 2 tys. zł na rękę. Doszło do tego, że rezydenci opłacani przez resort zdrowia zarabiali więcej niż prowadzący ich lekarze. Po buncie placówek na Dolnym Śląsku, które półtora roku temu wypowiedziały umowy z NFZ, wycena ich pracy została minimalnie podwyższona.
Niskie pensje to spory problem, większość psychiatrów po ukończeniu studiów woli bowiem leczyć w prywatnych gabinetach, niż pracować publicznie. Różnica w zarobkach jest kilkukrotna. Według konsultanta krajowego ds. psychiatrii w Polsce na 100 tys. mieszkańców przypada 7,5 psychiatry, tymczasem np. na taką samą liczbę Francuzów jest ich 22. Resort zdrowia podkreśla, że psychiatria została wpisana na listę rezydentur deficytowych, w marcowym rozdaniu zostały zaś przyznane rezydentury na wszystkie wolne miejsca szkoleniowe.
Zdaniem Marka Balickiego wraz ze wzrostem finansowania powinien się zmienić przede wszystkim sposób ich wydatkowania. – Nie powinno się płacić za osobodzień. Pieniądze powinny iść za pacjentem lub też powinien powstać budżet globalny na leczenie psychiatryczne dla danego regionu i danej populacji. Środki powinny być przekazywane na centra zdrowia psychicznego – przekonuje Balicki. Takie centra powinny istnieć w każdym powiecie (tak zakłada Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego). Sęk w tym, że w ciągu kilku lat obowiązywania programu powstało nieco ponad 30 centrów, a powinno być ich 380. – Nie istnieje odpowiednie finansowanie. Gdy zmieni się sposób przekazywania pieniędzy, powstaną również centra – przekonuje Balicki.