Jak wygląda oddział w przeciętnym powiatowym szpitalu, nie muszę tłumaczyć. Ja przekonałam się, że niewiele lepiej jest nawet w tych dużych, wojewódzkich, wielospecjalistycznych i położonych w aglomeracjach. Stare wyposażenie łazienek, wyleżane materace, rozpadające się krzesła. Do tego miliardy bakterii i nowych form życia w fugach, które pamiętają lata 70. poprzedniego wieku. Taka jest rzeczywistość, a nie ta prezentowana w serialowym szpitalu w Leśnej Górze. Lepiej ma być po 2016 r. Do tego czasu wszystkie placówki muszą dostosować się do nowych wymogów technicznych i sanitarnych określonych przez resort zdrowia. Czy tak będzie – to się okaże. Ja takiej pewności nie mam. Zwłaszcza że zablokowano możliwość dofinansowania niezbędnych remontów i zakupów na ten cel ze środków unijnych. Być może autorzy tak racjonalizatorskiego rozwiązania (czyli Komisja Europejska) doszli do wniosku, że skoro już dwukrotnie przekładaliśmy datę wprowadzenia nowych wymogów, to szpitale (samorządy, bo to do nich należy większość placówek tego typu) miały wystarczająco dużo czasu na przeprowadzenie niezbędnych inwestycji. Że teraz potrzebują unijnego wsparcia nie na mury, tylko na działania propacjenckie. Niestety, chyba Komisja Europejska przeceniła nasz potencjał w tym zakresie, a na pewno możliwości samorządów. Wciąż kilkadziesiąt procent szpitali nie spełnia wymogów, które zaczną obowiązywać za kilkanaście miesięcy. A powiaty i marszałkowie, posiłkując się wyłącznie własnymi budżetami, nie poprawią warunków bytowych pacjentom. Na lepsze standardy ich nie stać. Co najwyżej wygenerują większą dziurę we własnych budżetach.