Wschód kraju przyjęło się określać mianem Polski B. Ale i na zachodzie są regiony, które mocno kuleją pod względem potencjału gospodarczego.
W języku publicystyki Polska dzieli się na dwie części – A i B, bardziej i mniej rozwiniętą. O ile część B pod względem stopnia rozwoju i problemów jest mniej więcej jednorodna, o tyle część A już nie. Nawet więcej – można w jej obrębie wyróżnić obszary, które bardziej pasują do części B. Mowa o województwach zachodniopomorskim i lubuskim, zawieszonych między Polską bardziej i mniej rozwiniętą, tworzących swoistą Polskę C.
Pomocny w ilustracji tej tezy jest wskaźnik produktu krajowego brutto na mieszkańca w poszczególnych regionach w odniesieniu do średniej dla całego kraju. W województwach wschodnich, określanych jako Polska B – warmińsko-mazurskim, podlaskim, lubelskim, podkarpackim i świętokrzyskim – osiąga on wartość niewiele większą niż 70 proc. średniego PKB per capita dla całego kraju. Chociaż dla województw lubuskiego i zachodniopomorskiego przyjmuje on wartości wyższe, kolejno 83,7 i 84,1 proc., to jednak daleko tym regionom do sąsiadów w tej samej części kraju, czyli Wielkopolski i Dolnego Śląska.

Coraz dalej od średniej

Co gorsza, chociaż Polska jako całość się rozwija, to dystans Lubuskiego i Zachodniopomorskiego do średniej krajowej się zwiększa. Jeszcze w 2000 r. PKB per capita dla tego pierwszego wynosił 89,3 proc. średniej krajowej, a w przypadku Pomorza Zachodniego nawet ją przekraczał i wynosił 100,3 proc. Oznacza to, że przez półtorej dekady region ten – pomimo rozwoju – stracił do średniej krajowej prawie 16 pkt proc. i jest to największy tego typu spadek w skali kraju. Podobny proces zaszedł w przypadku województw wschodnich, przy czym Podkarpaciu udało się ten wskaźnik nieznacznie zwiększyć, zaś Lubelskie pozostało na tym samym poziomie. Dla porównania zachodnie województwa, tj. dolnośląskie czy wielkopolskie, zyskały w stosunku do średniej krajowej (kolejno: poprawa ze 102,6 do 112,1 proc. oraz ze 106,5 do 108 proc.).
– Myślę, że rzeczywiście możemy dziś mówić o Polsce C – przyznaje prof. Aneta Zelek, rektor Zachodniopomorskiej Szkoły Biznesu w Szczecinie. – Dystans między województwami lubuskim i zachodniopomorskim a resztą kraju jest bardzo wyraźny i wraz z upływem czasu jeszcze bardziej się pogłębia – zauważa. Wskazuje m.in. na niższe od średniej krajowej przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw oraz wyższą stopę bezrobocia. – Mamy zatem do czynienia z narastającym rozwarstwieniem, choć być może należałoby już mówić o geograficznej pauperyzacji – konkluduje rektor ZPSB.

Więcej i mniej firm

Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest niewielka w obydwu województwach liczba podmiotów, które mogłyby popchnąć regiony do przodu, dając jednocześnie impuls do powstania łańcucha kooperantów, poddostawców i zleceniobiorców. W przypadku stolicy Pomorza Zachodniego taką lokomotywą był kiedyś przemysł stoczniowy. Do niedawna silna była nadzieja, że taką rolę przejmie branża samochodowa, zwłaszcza po tym jak fabrykę opon pod Stargardem Szczecińskim ulokowali Japończycy z Bridgestone, a Volkswagen rozważał miasto jako jedną z lokalizacji zakładu produkującego samochody dostawcze. Ostatecznie niemiecki koncern zdecydował się na Wielkopolskę.
Tymczasem w pierwszej setce największych polskich firm próżno szukać przedsiębiorstw z Polski C. Poza województwami zachodniopomorskim oraz lubuskim w podobnej sytuacji znajdują się jeszcze tylko dwa – warmińsko-mazurskie oraz opolskie. Największe spółki z tych dwóch regionów plasują się w drugiej setce, podobnie zresztą jak tuzy z Pomorza Zachodniego. Zaś by znaleźć liderów biznesu z województwa lubuskiego, poszukiwania trzeba rozpocząć pod koniec... trzeciej setki największych polskich firm (wyjątek to Jeronimo Martins, właściciel sieci dyskontów Biedronka, który ma siedzibę na terenie strefy ekonomicznej w Kostrzynie, ale biuro główne zlokalizował w Warszawie). Każdy z tych regionów jest reprezentowany przez najwyżej kilka przedsiębiorstw. Za to w przypadku Dolnego Śląska jest to ok. 40, Wielkopolski i Śląska – ponad 50, a Mazowsza – prawie 200. Wniosek jest prosty – brak lokalnych czempionów, na których można byłoby oprzeć przyszłość regionów.
Skoro w Zachodniopomorskiem i Lubuskiem brakuje firm, które prowadziłyby działalność biznesową zakrojoną na dużą skalę, nie ma też istotnych wpływów podatkowych do lokalnych wojewódzkich, powiatowych i gminnych budżetów. To powoduje, że standard życia mieszkańców tych regionów jest znacznie niższy.
– Żeby regiony się rozwijały, muszą w nich funkcjonować duże inwestycje, takie okręty flagowe. Ja nie potrzebuję pieniędzy od rządu. Niech mi rząd nie daje żadnych pieniędzy, niech mi tylko pomoże przyciągnąć kolejnego inwestora, zbudować ten flagowy okręt. To wystarczy. Wtedy zdołamy awansować z tej Polski C wyżej – mówi Wadim Tyszkiewicz, burmistrz Nowej Soli, trzeciego co do wielkości miasta w województwie lubuskim.
Z powyższymi statystykami kontrastuje jeden wskaźnik: województwo zachodniopomorskie ma najwyższe w kraju nasycenie firmami mikro i małymi. – W tej kategorii wygrywamy we wszystkich rankingach – zauważa prof. Zelek. Z czego to wynika? – Być może oznacza to, że mieszkańcy tego regionu mają jakiś szczególny rys socjologiczny. Myślę jednak, że najbardziej prawdopodobną przyczyną tego stanu rzeczy jest to, że przedsiębiorstwa w naszej części kraju nie tworzą stabilnych miejsc pracy i bardzo często zmuszają osoby chcące podjąć pracę, by rejestrowały własną działalność gospodarczą. Wbrew pozorom nie mamy więc do czynienia z pozytywnym zjawiskiem ekonomicznym – wyjaśnia.

Skoro zachód, to sobie poradzi

Inną barierą rozwojową regionu jest niedostateczna infrastruktura komunikacyjna w regionie. Przyjęta przez Radę Ministrów w ubiegłym roku Strategia Rozwoju Polski Zachodniej (obejmująca także województwa wielkopolskie, dolnośląskie i opolskie) jako jeden z hamulców wymienia m.in. niedostateczne inwestycje w poprawę żeglowności na Odrze, a także długie czasy przejazdu między największymi miejscowościami na zachodzie kraju. Pociąg pokonuje trasę ze Szczecina do Gorzowa Wlkp. w 3 godz., chociaż połączenie Lubuskiego z Pomorzem Zachodnim uległo znaczącej poprawie od oddania do użytku drogi S3 (w tej chwili, z drobnymi ubytkami, łączy Szczecin z Zieloną Górą).
Burmistrz Tyszkiewicz spogląda na leżące niedaleko Nowej Soli Polkowice. Jak sam mówi, pokonanie kilkudziesięciu kilometrów między jego miejscowością a Polkowicami jest jak podróż z „Polski A plus do co najmniej Polski C minus”. W Polkowicach mieści się kopalnia miedzi i marzeniem burmistrza jest, żeby na terenie jego gminy też powstał taki zakład. Te marzenia nie są bezpodstawne, bowiem – przynajmniej na papierze – Lubuskie to kraina obfitująca w surowce naturalne. Między Bytomiem Odrzańskim a Zieloną Górą, w pasie o długości 80 km, znajdują się bowiem złoża srebra i miedzi. W leżących zaś przy granicy z Niemcami gminach Gubin i Brody są złoża węgla brunatnego. Problem w tym, że w najbliższym czasie nie jest planowana eksploatacja żadnego ze złóż. Miedź znajduje się bowiem bardzo głęboko, 1000–1300 m pod ziemią, co uczyniłoby eksploatację skomplikowaną i kosztowną. Zaś KGHM nie ma interesu inwestować w takim miejscu, skoro obecnie uruchomił bardziej intratne inwestycje, takie jak Sierra Gorda w Chile. Z kolei Polska Grupa Energetyczna, m.in. na skutek protestów lokalnej społeczności, odłożyła ad acta plan budowy kopalni i elektrowni i wraz ze styczniem 2015 r. zlikwidowała powołaną do tego spółkę celową.
Poważny problem polega na tym, że wciąż nie ma odpowiedzi, jak miałyby wyglądać gospodarczo te województwa. – Pomysły brzmią może nieźle, jednak obawiam się, że na razie wszystko kończy się tylko na deklaracjach. Nie widzę jakiegoś szczególnego nasilenia rozwoju biogospodarki czy sektora ICT, który został szumnie nazwany usługami przyszłości. Krótko mówiąc, nie dostrzegam przesłanek, które mogłyby świadczyć o tym, że szybko nadrobimy dystans dzielący nas od Polski A – mówi prof. Zelek.
Obydwa województwa plasują się także niżej od średniej krajowej pod względem ilości środków unijnych w przeliczeniu na mieszkańca (dla lubuskiego wskaźnik ten wynosi 9050 tys. zł, zaś dla zachodniopomorskiego 9232 zł, podczas gdy średnia krajowa to 9790 zł). Dodatkowo województwa te nie wypadają najlepiej, jeśli idzie o atrakcyjność inwestycyjną w porównaniu z innymi regionami Unii Europejskiej. Pomorze Zachodnie w rankingu 270 regionów znalazło się na 215. miejscu, zaś Lubuskie na 222. Dla porównania – Podkarpacie jest 224., zaś Wielkopolska uplasowała się na 208. miejscu.
W opinii Tyszkiewicza Polską Zachodnią, w przeciwieństwie do wschodu kraju, decydenci nie zaprzątali sobie dotychczas zbytnio głowy. – Wychodzili chyba z założenia, że skoro jesteśmy blisko starej Unii Europejskiej, to jakoś sobie poradzimy – mówi prezydent Nowej Soli. – Podział nie jest czarno-biały i z pewnością nie można mówić tylko o Polsce A i Polsce B. Trzeba sobie uświadomić, że jest też co najmniej jedna Polska – C. To jest pierwszy, niezbędny krok do tego, aby rządzący zdali sobie sprawę z tego, że nie wystarczy wysłanie worków z pieniędzmi, trzeba mieć jeszcze jakiś pomysł na rozwój poszczególnych obszarów – deklaruje Tyszkiewicz.

Między górnym a dolnym, czyli Śląsk Opolski

Polskę C można rozciągnąć również na województwo opolskie. Ma ono najmniejszą liczbę ludności spośród wszystkich województw – kolejne pod tym względem Lubuskie posiada zaledwie 17 tys. mieszkańców więcej. Region ma też najmniejszy wkład w PKB Polski, znów na poziomie porównywalnym z Lubuskiem. Między 2000 r. a 2013 r. uległ on jednak zmniejszeniu o 0,2 pkt proc.

Podobnie jak w przypadku województw zachodniopomorskiego i lubuskiego, opolskie pomimo rozwoju w ciągu ostatnich kilkunastu lat zaczęło bardziej odstawać od średniej krajowej, aczkolwiek proces ten nie przybrał takich rozmiarów jak w przypadku pozostałych dwóch województw. Produkt krajowy brutto na mieszkańca wyrażony jako odsetek średniej krajowej na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat skurczył się o 2 pkt proc., z 82,8 proc. w 2000 r. do 80,8 proc. w 2013 r. Spadek byłby większy, ale Opolszczyzna to region, który w ostatnich latach najmocniej się wyludniał.

Podobnie jak w przypadku Lubuskiego i Zachodniopomorskiego w Opolskiem nie ma wielu dużych i średnich podmiotów, które mogłyby stanowić lokomotywy lokalnego rozwoju. Pod względem liczby przedsiębiorstw zatrudniających 50 i więcej osób oraz prowadzących pełną rachunkowość województwo plasuje się na przedostatnim miejscu w kraju (mniej firm jest w woj. podlaskim, ale ponieważ ma ono więcej mieszkańców, to per capita woj. opolskie wypada lepiej). Najważniejszą rolę w regionie odgrywają branża spożywcza, a także produkcja chemikaliów oraz „wyrobów z pozostałych surowców niemetalicznych”, np. cementu (grupa Górażdże).

Jak wynika z przygotowanego przez naukowców ze Szkoły Głównej Handlowej na zlecenie Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych opracowania dotyczącego atrakcyjności inwestycyjnej regionu, na terenie województwa funkcjonują trzy specjalne strefy ekonomiczne: katowicka, wałbrzyska i starachowicka. Do końca roku 2013 firmy inwestujące w obrębie SSE na terenie województwa opolskiego poniosły nakłady w wysokości 3,7 mld zł, co przekłada się na 4 proc. wszystkich takich inwestycji w Polsce. Dzięki tym nakładom powstało 3,2 tys. miejsc pracy, co daje 2 proc. wszystkich miejsc utworzonych w strefach. W ten sposób w regionie zagościła między innymi firma Cadbury. Jeśli idzie o rynek pracy, to bezrobocie rejestrowane w województwie opolskim jest bliższe średniej krajowej i o 1 pkt proc. niższe niż na ziemi lubuskiej i aż o 4 pkt proc. w porównaniu z województwem zachodniopomorskim.

W rankingu atrakcyjności inwestycyjnej regionów z Europy Wschodniej przygotowanym przez fDi Intelligence (wywiadownię gospodarczą utworzoną w ramach grupy wydającej dziennik ekonomiczny „Financial Times”) województwo opolskie znajduje się na 5. miejscu, wyprzedzając Śląsk i Wielkopolskę. W tym samym zestawieniu przygotowanym jeszcze trzy lata wcześniej Opolszczyzna znajdowała się na trzecim miejscu.