Polskie sądy rozpatrują co roku zaledwie około 700 spraw o nękanie w miejscu pracy. Tylko 4 proc. z nich kończy się wygraną poszkodowanego. – Nagłaśnianie afer tego nie zmieni – uważają specjaliści.
Przed polskimi sądami w ostatnich sześciu latach na mobbing w miejscu pracy poskarżyło się 4,3 tys. osób. Świadomość problemu rośnie. Nie przekłada się to jednak na skuteczną walkę z patologią. Zaledwie co dwudziesty proces zakończył się wygraną.
Eksperci wątpią, by nagłośnienie przez „Wprost” przypadku TVN miało wpływ na to, że Polacy zaczną częściej skarżyć się na mobbing. Od 2009 r., jak wynika z najnowszych danych Ministerstwa Sprawiedliwości, liczba procesów wytaczanych z artykułów o odszkodowania i zadośćuczynienie w związku z mobbingiem jest stała. W 2009 r. takich spraw, łącznie przed sądami rejonowymi i okręgowymi, było 708, a w ubiegłym – 736. I to pomimo że w międzyczasie wybuchło kilka skandali związanych z przemocą w pracy. Zakończył się głośny proces Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Sieć wytoczony sieci sklepów Biedronka, z MSZ – o czym pisaliśmy na łamach DGP – proces wygrała mobbowana pracownica konsulatu w Rydze, opisywaliśmy też przypadek pracownika jednej z największych firm telekomunikacyjnych, który przed sądem apelacyjnym wygrał 142 tys. zł odszkodowania oraz zadośćuczynienia w związku z mobbingiem.

W naszym kraju nie ma aktywnej polityki zwalczania mobbingu

Głośno jest też o kolejnych, jeszcze niezakończonych sprawach, wytaczanych przez pracowników przeróżnych firm: od TVP, przez szpitale (m.in. w gdańskim szpitalu na Zaspie, gdzie jeden z dyrektorów i szef szpitalnej „Solidarności” być może popełnił samobójstwo w związku z sytuacją w pracy), przez supermarkety (Aldi) czy instytucje państwowe (list pracownicy ZUS do prezesa zakładu).
Dlaczego zatem nie rośnie liczba spraw w sądzie? – Mamy tak skonstruowane przepisy, że walka z mobberami jest bardzo trudna – mówi nam Anna Makowska z Krajowego Stowarzyszenia Antymobbingowego. – Prawo, które przyjęliśmy, wchodząc do Unii Europejskiej, jest niedopracowane i niejasne. Działa nie tylko na niekorzyść pracowników, ale i pracodawców, bo to oni w wypadku stwierdzonego mobbingu są zobowiązani płacić odszkodowanie, a nie osoba, która łamała prawo – zauważa. Dodaje, że poważnym utrudnieniem jest to, że zgodnie z polskimi przepisami w przypadku procesu o dyskryminację pracownika to pracodawca musi udowodnić swoją niewinność.
– W przypadku mobbingu jest dokładnie odwrotnie, to pracownik musi udowodnić winę, a niestety wcale nie ma jasnej definicji, jak ma to zrobić, np. nagrania w jednych przypadkach są dopuszczane jako materiały dowodowe, a w innych już nie – dodaje Makowska.
Efekt jest taki, że nie tylko pozwy o mobbing są rzadkością, ale i szansa na wygraną jest niewielka. Dekadę temu procesy o mobbing wygrywało zaledwie 1–2 proc. poszkodowanych. Dziś wcale nie jest lepiej. W 2014 r. niespełna 4 proc. spraw rozstrzygnięto choćby częściowo na korzyść pracownika.
– W Polsce nie ma aktywnej polityki zwalczania mobbingu. Wyraźnie pokazuje to właśnie opublikowany raport Eurofound o przemocy w miejscach pracy w Europie – tłumaczy Barbara Surdykowska, ekspertka Instytutu Spraw Publicznych. – Raport ten porównywał, jakie działania podejmują poszczególne państwa, jaki jest stan wiedzy o skali tego problemu i jego wpływie na psychikę pracowników. U nas takiej wiedzy nie ma. Co więcej, nie ma też woli, by ten stan poprawić – dodaje Surdykowska. Opowiada historię rekomendacji przygotowanych w ubiegłym roku przez Zespół ds. Zagrożeń Psychospołecznych powołany wspólnie przez związki zawodowe i organizacje pracodawców. Zawnioskował on m.in. o to, by do szkoleń bhp włączyć szkolenia z tego, czym jest i jak zwalczać mobbing. – Taka wiedza, mimo postępu, wciąż nie jest u nas powszechna. To także widać we wspomnianym raporcie. Tylko około 9 proc. Polaków przyznało się, że miało do czynienia z przemocą w miejscu pracy, gdy średnia unijna to 14 proc., a w krajach skandynawskich jest to jeszcze wyższy odsetek. Ten niski procent w Polsce nie wynika jednak z tego, że jest u nas tak świetnie, a raczej z tego, że nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele zachowań jest niedopuszczalnych – tłumaczy ekspertka. Jej zdaniem bardziej boimy się utraty pracy niż zdrowia psychicznego.