Wybuchają głównie w sektorach zależnych od państwa. Jest niebezpieczeństwo, że spora część z nich może przekształcić się w strajki. Związkowcy mówią o lekceważeniu ich postulatów. Pracodawcy o politycznej hucpie.
Konflikty w firmach / Dziennik Gazeta Prawna

Radykalnie wzrosła liczba sporów zbiorowych. W styczniu wszczęto ich 69, czyli tyle samo, ile w całym IV kwartale 2014 r. Powód ten sam co zwykle: pieniądze

Jak wynika z danych, które DGP zebrał we wszystkich 16 okręgowych inspektoratach pracy, w całym ubiegłym roku wszczęto ok. 250 sporów zbiorowych. Przeciętnie było ich zatem niespełna 21 miesięcznie. Pod koniec roku nastroje załóg, szczególnie w zakładach zlokalizowanych w największych aglomeracjach, zaczęły się radykalizować. Na Śląsku i na Mazowszu ogłoszono odpowiednio 16 i 17 sporów, a w całym kraju łącznie 69. Jak się okazuje, była to dopiero zapowiedź lawiny, jaka przetoczyła się przez Polskę w styczniu.

– Pracodawcy od lat, posługując się hasłem „kryzys”, pogarszali warunki pracy w swoich zakładach. Ludzie mają już tego dość, szczególnie że nie są w stanie utrzymać rodzin z pensji. Te nastroje będą narastać – tłumaczy obecną masowość zjawiska Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ. – Pracownicy patrzą na inne grupy zawodowe. Przykład górników, którzy są najlepiej zorganizowani, budzi ich i pokazuje, że mogą walczyć o swoje – dodaje Marek Lewandowski, rzecznik Komisji Krajowej Solidarności.

Spory wszczynano ostatnio głównie w służbie zdrowia i – prawie równie często – w sektorze energetycznym. W ponad połowie wszystkich przypadków chodzi o podwyżki, ale inną istotną przyczyną jest też sprzeciw wobec planów restrukturyzacji firmy.

– Nagły wzrost liczby sporów wynika z tego, że mamy rok wyborczy – uważa Monika Gładoch, doradca prezydenta Pracodawców RP ds. prawa pracy. Według niej chodzi o wymuszenie na politykach kolejnych obietnic. – Nie przypadkiem też spory i strajki wybuchają przeważnie w tych branżach, w których głównym pracodawcą jest państwo – dodaje.

Bojowe nastroje

Spór zbiorowy to pierwszy wymagany prawem, formalny krok, który musi poprzedzić ogłoszenie strajku w przedsiębiorstwie. Reprezentowana przez związki zawodowe załoga może się posunąć do takiej formy protestu, jeśli nie uda się jej dojść do porozumienia z pracodawcą.
– Strajkami kończy się niewiele sporów zbiorowych – przekonuje Marek Lewandowski, rzecznik Komisji Krajowej Solidarności. – Spośród 17, w jakich uczestniczyłem, pracując w Stoczni Gdynia, żaden nie doprowadził do akcji strajkowej – argumentuje.
W jego opinii przepisy zapisane w ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych (Dz.U. z 1991 r. nr 55, poz. 236) są tylko formą zmuszenia pracodawcy do negocjacji z pracownikami. Lewandowski uważa też, że nawet jeśli sporów jest teraz znacznie więcej, nie musi to oznaczać czegoś złego. – Konflikt nie jest zjawiskiem z gruntu negatywnym. To rzecz naturalna i trzeba się z nim nauczyć żyć, a spór zbiorowy jest cywilizowaną formą jego rozwiązywania – uspokaja i dodaje, że związki w Polsce, wbrew temu co się o nich mówi, dość łagodnie prowadzą spory.
Andrzej Radzikowski, wiceprzewodniczący OPZZ, bardziej niż Lewandowski przejmuje się ostatnią lawiną konfliktów w spółkach. – Jestem bardzo zaniepokojony – przyznaje. Czy przy tak radykalnym wzroście liczby sporów zwiększy się liczba akcji strajkowych w Polsce? – To będzie zależeć od reakcji właścicieli i zarządów firm. Jeśli będzie podobnie jak teraz w JSW, to tak – kwituje. A Lewandowski dodaje, że taką mamy teraz atmosferę w Polsce.
O tym, że nastroje nie sprzyjają zgodzie między załogami a pracodawcami, świadczyć może przykład województwa kujawsko-pomorskiego. Jak informuje okręgowy inspektorat pracy, w 2014 r. wszczęto tam dziesięć sporów zbiorowych, tylko w trzech przypadkach strony powiadomiły o ich zakończeniu i podpisaniu porozumienia. W pozostałych przypadkach powodem jego braku była trudna sytuacja finansowa pracodawcy. W Lubuskiem polubownie zakończyły się dwa z pięciu wszczętych w zeszłym roku sporów.
Wśród zakładów, w których ruszyły spory, dominowały placówki służby zdrowia, firmy z sektora energetycznego, te zajmujące się przetwórstwem przemysłowym oraz transportem.

Prawo i pieniądze

Najczęstszym powodem rozpoczęcia sporów są żądania płacowe: wzrost zasadniczego wynagrodzenia, podwyżki premii lub nagród. Na Pomorzu w dwóch zakładach pracy związki postulowały np. 150 zł podwyżki dla każdego zatrudnionego. W innym miejscu żądano m.in. wypłacenia ekwiwalentu za odzież i buty ochronne. Często przedstawiciele załóg wszczynają spory w imię odstąpienia przez pracodawcę od zmian restrukturyzujących zakład pracy. W jednym z pomorskich przedsiębiorstw związki sprzeciwiły się wprowadzeniu elastycznego czasu pracy. W innym żądali, by pracodawca wycofał regulamin wprowadzający dwuzmianowość.
– Mamy za sobą kilka lat różnych kryzysów. Stale informowano nas, że wychodzimy z nich suchą stopą i że jesteśmy mocną gospodarką. Ale wzrost płac nie nadążał za wzrostem wydajności – ironizuje Lewandowski. Uważa, że przeciętne wynagrodzenie powinno być przynajmniej o tysiąc złotych wyższe.
– Polski rząd nie buduje zapisanego w konstytucji solidaryzmu społecznego – podsumowuje Radzikowski.
Ale zdaniem Moniki Gładoch z Pracodawców RP to, że mamy teraz wiele sporów zbiorowych, to porażka naszego prawa. – Przepisy nie ograniczają czasu ich trwania. Może mamy teraz do czynienia ze sporami, które nie były do końca wygaszone i w czasie korzystnym politycznie dla załóg odżyły – mówi. W spór zbiorowy z zarządem może wejść każda organizacja związkowa, która ma przynajmniej dziesięciu członków. – Takich problemów u jednego pracodawcy może być naraz nawet kilkanaście – dodaje. Uważa, że mamy lawinę sporów, bo jest rok wyborczy, a to, czy będą one skutkować strajkami, zależeć będzie od politycznej koniunktury. – Jeśli związki poczują wiatr w żaglach, będą strajki – mówi. Szczególnie w sferze budżetowej i w sektorach, gdzie znaczącym właścicielem jest Skarb Państwa, wiele zależy od polityki. – Jeśli rząd się ugnie w jednym przypadku, to będzie musiał jeździć po Polsce i gasić pożary, i to aż do wyborów – wieszczy.
Protestacyjny sojusz robotniczo-chłopski
Nawet tysiąc traktorów ma ruszyć dzisiaj w „marszu gwiaździstym” na Warszawę – zapowiedział Sławomir Izdebski, szef rolniczego OPZZ. Protestujący mają też przyjechać do stolicy autokarami. Kłopotów można się więc spodziewać na ulicach Warszawy, ale również na trasach dojazdowych m.in. od strony Marek (E67) i Wesołej (E30). Zdaniem Izdebskiego utrudnienia, z jakimi spotkają się kierowcy, nie są wcale winą rolników. – Organizatorem „marszu gwiaździstego” są pani premier Ewa Kopacz i Marek Sawicki – przekonywał wczoraj szef związku. Blokady dróg i protesty rolników od kilku dni systematycznie się rozwijają. Pierwsza akcja odbyła się ponad tydzień temu. Związkowcy domagają się podpisania porozumienia między ministrem a OPZZ w sprawie m.in. rekompensaty za straty spowodowane przez dziki oraz interwencji na rynku mleka i wieprzowiny. – Żądamy także natychmiastowego odwołania Marka Sawickiego z funkcji ministra rolnictwa i rozwoju wsi – podkreślał wczoraj Izdebski.
Sawicki to niejedyny człowiek, który w wyniku protestów może stracić fotel. Od dawna głowy prezesa JSW Jarosława Zagórowskiego żądają górnicze związki zawodowe. To obecnie główny postulat prowadzonego od kilkunastu dni strajku, który wczoraj przybrał formę okupacyjną. Ponadto kilku górników rozpoczęło głodówkę. Skarb Państwa, który kontroluje 55 proc. akcji JSW, zażądał zwołania nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy. Rada nadzorcza spółki, która mogłaby zdecydować o odwołaniu prezesa, mając świadomość, że spór ma podłoże polityczne, nie chce podjąć takiej decyzji. – Myślę, że głównym decydującym jest tutaj już nawet nie Skarb Państwa, a to wszystko doszło do najwyższego możliwego szczebla i ociera się o panią premier – powiedział w rozmowie z RMF FM Stanisław Kluza, członek rady. – Ludzie z otoczenia premier coś wymyślą, Skarb Państwa przekaże to swoim przedstawicielom w spółce i to się stanie. Tak mi podpowiada intuicja – dodał.
Protesty zapowiadają również śląskie pielęgniarki. Nie wykluczają nawet strajku. Umowę dotyczącą zasad współpracy zawarły już przedstawicielki Regionu Śląskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych oraz samorządu zawodowego pielęgniarek i położnych z Bielska-Białej, Częstochowy i Katowic. – Podpisanie porozumienia wzmacnia nasze siły. Idziemy jednym frontem, jako samorząd i związek zawodowy – powiedziała Krystyna Ptok, przewodnicząca śląskiego OZZPiP, której słowa cytuje TVN24.