Nawet 80 proc. małych pacjentów szpitali psychiatrycznych nie powinno się tam znaleźć – alarmuje rzecznik praw pacjenta. Części pozbywają się ośrodki wychowawcze. Do tego dochodzą fatalne warunki i jedzenie, kary i zamykanie na kilka lat.
Psychiatria dziecięca / Dziennik Gazeta Prawna
Wystarczy, że wychowanek młodzieżowego ośrodka wychowawczego (MOW) ucieka z niego albo zacznie się okaleczać, a zostaje przewieziony do najbliższego szpitala psychiatrycznego na oddział zamknięty. Ten sam los spotyka często skazanych przez sądy rodzinne np. za agresywne zachowania lub łamanie prawa. Zdarza się, że do szpitala trafiają też dzieci z zespołem Aspergera, z którymi opiekunowie nie dawali sobie rady.
Z pisma, które rzecznik praw pacjenta Krystyna Kozłowska wysłała do minister edukacji narodowej Joanny Kluzik-Rostkowskiej, wynika, że takich przypadków przybywa szczególnie w ferie i wakacje. W czasie kiedy trudnymi dziećmi nie ma się kto zajmować, bo opiekunowie chcą spędzić czas z rodziną na urlopie.
Tak było w zamkniętym dwa lata temu oddziale dziecięcym w szpitalu psychiatrycznym w Radomiu – jak przyznaje jeden z psychiatrów, który kontrolował placówkę, większość małych pacjentów mogłaby leczyć się ambulatoryjnie. Jak dowiedział się DGP, w jednym z innych działających oddziałów na południu Polski problem dotyczy aż 93 proc. pacjentów.

630 tys. to liczba dzieci, które według Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego mogą mieć problemy psychiczne

Eksperci podkreślają, że w wielu przypadkach wystarczyłaby opieka na miejscu lub w poradniach dziennych. Tych jednak brakuje. Przyznają to szefowie ośrodków wychowawczych.
– Dyrektorzy skarżyli się, że nie mają dostępu do pomocy psychiatrycznej na miejscu. A im samym, bez specjalistów, trudno poradzić sobie z wychowankami, którzy mają zaburzenia zachowania. Tymczasem takich dzieci przybywa – mówi Michał Szwast z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która w tym roku kontrolowała sytuację w tych placówkach.
Według fundacji MEN powinno nałożyć na podległe mu ośrodki obowiązek zatrudniania psychiatrów, przynajmniej na część etatu. Obecnie takiego wymogu nie ma. Również rzecznik praw pacjenta apeluje, by MEN jak najszybciej załatwiło dzieciom z MOW dostęp do opieki psychiatrycznej w trybie ambulatoryjnym.

Trudne dzieci? Na oddział

Na przyjęcie na oddział psychiatrii dla dzieci we Wrocławiu czeka się 67 dni, a w Warszawie – 142. Ale tym razem to nie czas oczekwiania bulwersuje najbardziej, lecz fakt, że na oddziały trafiają dzieci, które w ogóle nie powinny się na nich znaleźć. Kierują je tam sądy albo ośrodki wychowawcze i opiekuńcze. – Wystarczy, że wychowawcy powiedzą, że dziecko ma myśli samobójcze, a lekarze nie mogą odmówić jego przyjęcia – wyjaśnia psychiatra z 20-letnią praktyką.
Nieuzasadnione hospitalizacje oraz brak miejsc to tylko wierzchołek góry lodowej. Niepokojące są także warunki panujące w dziecięcych szpitalach psychiatrycznych. Ze skarg, które dostaje rzecznik praw pacjenta, wynika, że chodzi zarówno o warunki bytowe, jak i przestrzeganie praw młodych pacjentów. Obskurne wnętrza, brak szafek, zużyta pościel, brak papieru toaletowego czy wieloosobowe sale – to niektóre z problemów. Kłopotem okazuje się nawet jedzenie.
– To kwestia organizacyjna danej placówki. Ale jeżeli mielibyśmy sygnał z konkretnego szpitala, możemy interweniować – tłumaczy Małgorzata Janas-Kozik, konsultant krajowa w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży. W jej macierzystym szpitalu w Sosnowcu dzieci akurat z jedzenia są zadowolone. – My borykamy się ze zgoła innym problemem: opiekunowie przynoszą zbyt dużo jedzenia dodatkowego, co często wpływa na promowanie nieracjonalnej diety i nieracjonalnego wzorca odżywiania.
Rzecznik praw pacjenta przyznaje, że problemy nie dotyczą wszystkich i są placówki dobrze prowadzone. Niestety nie brakuje takich, z których dzwonią dzieci skarżące się na to, jak są traktowane przez personel. W jednym z przypadków chodziło o kary, np. przymusowe siedzenie na krześle. Kontrole, które prowadziła RPP, pokazały, że w niektórych ośrodkach brakuje również odpowiedniej terapii czy zajęć dodatkowych. Tymczasem dzieci przebywają na oddziałach nawet latami.
Zła sytuacja wynika między innymi z niedoboru odpowiedniej opieki. W bardzo wielu oddziałach jest zbyt mało lekarzy. I nic dziwnego. Dyrektor oddziału psychiatrycznego w dużym mieście wylicza, że u niego pensje netto wahają się między 2,4 a 3,2 tys. zł. Do tego dochodzi wynagrodzenie za dyżury. – Każdy wie, że bardziej opłaca się założyć własny gabinet – przyznaje dyrektor. Prywatna wizyta u dziecięcego psychiatry w dużym mieście kosztuje minimium 100 zł.
Jeżeli system się nie zmieni, będzie jeszcze gorzej, bo najmłodszych z zaburzeniami psychicznymi przybywa z roku na rok: ostrożne szacunki Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego pokazują, że pomocy może wymagać już ok. 630 tys. dzieci. Pesymistyczne mówią nawet o milionie.
Tymczasem eksperci oceniają, że dotychczasowe rozwiązania nie wystarczą. Psychiatrzy wskazują, że jedynym ratunkiem, by odciążyć szpitale i realnie pomóc dzieciom, jest stworzenie systemu dziennego leczenia. Zgodnie z Narodowym Programem Zdrowia Psychicznego w kraju powinno działać 256 zespołów leczenia środowiskowego (pomoc udzielana w miejscu zamieszkania). A są zaledwie dwa. Powinno być też 3,8 tys. miejsc w oddziałach dziennych, a jest poniżej tysiąca.
Wynika to z niskiego finansowania psychiatrii przez NFZ. I tej dziennej, i stacjonarnej. Bywa, że kontrakty nie starczają nawet na pokrycie wynagrodzeń. W niektórych placówkach środki z funduszu starczyły na 31 proc. kosztów wizyt.